środa, 9 lutego 2022

akarma

Czegoś szukałem, i jak to zawsze w takich sytuacjach bywa, znalazłem jeszcze coś. W ogóle nie pamiętałem, że mam. Przyznaję bez bicia. A to katalog włoskiej wytwórni Akarma na 2000 rok. W świetnym stanie. Zachował się gdzieś pomiędzy książkami, w pewnym muzycznym zakamarku, do którego płyty nie docierają. Ale frajda z jego przeglądania. Przeczytać się da, zrozumieć niewiele. Wszystko po włosku. Piękny język, uwielbiam jego brzmienie, ale niestety nic nie rozumiem. No, może prawie nic. Parę słówek, było nie było, znam. Że też zaniedbałem naukę najbardziej melodyjnego języka świata, hmmm... Jeszcze hymnu powinienem się nauczyć. Serce mi rwało, gdy włoscy futboliści śpiewali go podczas niedawnego Euro. Wiedziałem, że wygrają tamten turniej. Bo tak śpiewali ten hymn, że nie mogło być inaczej. Oni go wręcz z płuc wyrywali. I co, można patriotycznie, bez chamstwa? - nie na smutno, nie na race plus petardy oraz opluwanie oponentów?
Katalog Comet Records przypomniał mi o paru, parunastu, nawet parudziesięciu płytach, które w różnych miejscach posiadam. Kiedyś tkwił we mnie szał na wyławianie wydawnictw Akarmy. Wiele podniecało. Tym bardziej, że mowa o albumach rocka, których nigdy bym nie poznał, gdyby nie epoka kompaktowa i takie firmy/firemki. Labele dowodzone przez pozytywnie zakręconych.
Na wówczas zamarłych winylach nikt większości wielu zawartych tu tytułów wznawiać nie chciał. Choć w 2000 roku trochę się w tej materii ożywiło, i ja dla przykładu kupiłem wtedy winylową reedycję Akarmy jedynego albumu Indian Summer. Jednej z najlepszych płyt tego świata w dziedzinie heavy/prog/rocka. Wyprodukowaną przez Rodgera Baina - tego od wczesnych Black Sabbath czy Budgie. Reedycji dokonano w 2002 roku. Na starą edycję nigdy się nie zalapałem, a w owym dwa tysiące drugim nie byłoby mnie stać. Oczywiście od dekady miałem już to na CD. Wytwórnia Repertoire była szybsza. Suma summarum, mam teraz winyl i dwie edycje CD. Kupię kolejną, gdy tylko się pojawi. Tak lubię tę płytę.
W tamtych latach stara winylówka Indian Summer kosztowała fortunę, a nawet dzisiaj, za egzemplarz w przyzwoitym stanie trzeba położyć siedem/osiem paczek. Minimum. Za ideał, od tauzena wzwyż.
Obiektyw Samsunga zatrzymał się na kilku stronach, które właśnie Szanownym Państwu udostępniam. By nie było, że samolub jestem. No, może i jestem, ale wcale nie tak bardzo "samo", jak się co poniektórym wydaje. 

a.m.

Mam to pudło Damnation. Są w nim wszystkie trzy albumy, jakie nagrali ci czadowi Amerykanie. Box jest wielkości płyty winylowej, wewnątrz ma plakat, książkę oraz sticker z części wierzchniej. Zdjąłem z folii i upchnąłem do środka. Nie wyrzucam takich rzeczy. Nikt nie powinien. Nie wolno. Ograbiłoby to i tak ładne wydawnictwo z kolekcjonerskiego cacka, co zresztą mocno wpłynęłoby na umniejszenie jego giełdowej wartości.

Albumy Kridensów mam inne edycje,
ale też po remasterze, i z dodatkami.


Groundhogs to byli dobrzy bluesrockowcy. Mocno dziś zapomniani, choć ich lider nadal aktywny, a nawet ma w dorobku album z polskim koncertem. Pierwsze cztery Groundhogs kupiłem przed laty edycję EMI w gustownym kartoniku, z replikami winyli, z tym, że na CD. Ale okładki rozkładane, jak w pierwowzorach. Szkoda, że nigdy w radio nie zagrałem. Potrzebowałbym zastępstwa za pana bluesowego, wtedy by pasowało. A zastępstwa raczej nie będzie, bo pan bluesowy stawia na innych.

O proszę, kącik włoski. Stare dobre granie.
W ogóle u nas nieznane.
Oczywiście oprócz zakręconych kręgów tych, którzy znają.

Po prawej m.in. boxy Toad i wspomnianych wcześniej Damnation.
Oba mam, a jak!