piątek, 25 lutego 2022

freedom comes

Dziś rocznicowo. Ale fajniej, gdyż nie na okrągło. Nie lubię tych wybuchowych dat.
27 lat stuknęło (no dobra, przed dwoma dniami) czwartej płycie Axxis "Matters Of Survival". Niespecjalnie lubiłem ją w chwili wydania, a i potem też nie było lepiej. Płyta szybko poszła na półkę zapomnienia. Osiadła na niej na długie lata. Sprawy nie uratował nawet Keith Olsen (facet robił m.in. albumy Whitesnake, Kingdom Come, Ozzy'emu czy doskonałego longa Magnum'om "Goodnight L.A."). Ten zmarły przed dwoma laty wybitny producent, w branży postać tej miary, co Desmond Child, Bob Rock czy Bruce Fairbairn, zabrał wówczas perspektywicznych niemiaszków do Los Angeles, do "Magnum'owego" Goodnight LA Studios, by zmajstrować im album marzenie. Cała ekipa, do należącego ku Miastu Aniołów Oakwood Gardens, załadowała się na trzy miesiące, najchętniej odżywiając się nie tylko kuchnią meksykańską, co też tamtejszym powietrzem, lecz, by nie było sielankowo, natura dorzuciła swoją atrakcję w postaci trzęsienia ziemi. Po wszystkich naukach i zebranych doświadczeniach, Axxis nabrali apetytu na własne studio nagraniowe, co w krótkim czasie zrodziło dobrze nam znane Soundworxx, a drogą konsekwencji także autonomiczny label Phonotraxx. Ciekawe, czy u nich toaleta, to toiletxx, a kuchnia kitchenxx?

W 1995 roku świat miał bzika na punkcie grunge'u, co też różnorakiego alternatywnego metalu, zazwyczaj okropnego, pozbawionego melodii, zewsząd doładowywanego przesterami, sprzęgami, jakimiś brudami i charczącymi wokalami. Nie cierpiałem i nic się nie zmieniło. Zanim diabelstwo zniknęło z rynku, trzeba było przemęczyć się nieco. Niestety zmiany nieodwracalne, a i czasu cofnąć nie sposób. Wiele perspektywicznych zespołów dało się zjawisku nabrać, abdykując z drzemiącego w ich naturze soczystego grania. Aby zostać w grze, wielu się zwyczajnie sprostytuowało i oddało władzę wszystkim tym porzępolonym i posępnym bzdetom.
Po pierwszych trzech świetnych płytach (pierwsze dwie to nawet genialne!) nastały dla Axxis ciemne chmury. Płyta "Matters Of Survival" mocno zaniepokoiła i zniesmaczyła, lecz następna "Voodoo Vibes", to dopiero katastrofa. Rzecz zohydziła lubiane dotąd logo Axxis aż do czasu rehabilitacji, czym okazała się płyta "Back To The Kingdom". Do wspomnianej "Voodoo Vibes" nie mam jednak zamiaru powracać, nie wierzę w żadne me wobec niej przełamanie, a trzymam na półce jedynie w celu domknięcia dyskografii. Natomiast, co do "Matters Of Survival", no właśnie... Za sprawą wspomnianej "dwudziestki siódemki" nastawiłem całość po latach, no i... Nie wiem, być może zjechał mi gust, a do kompletu poprawy wizerunku tego albumu mogło dojść parę życiowych wycierpień czy innych doświadczeń, co zadziałało polubieniem paru tu osadzonych kawałków. Przyjrzałem się całej płycie jeszcze uważniej, niż w chwili narodzin, jednocześnie cały czas nie oczekując zbyt wiele, i... poskutkowało. Okazuje się, da się słuchać. A na dobitkę, całkiem wiele zawartości konweniuje z obecnymi wydarzeniami. Chociażby takie "Freedom Comes", w którym usłyszymy: "w naszej okolicy bracia zabijają braci, a my wszystko, co robimy, to tylko przyglądamy się, gapimy ...", i dalej: "wolność dla wszystkich z dala od izolacji dla prawdy. Czekam na słońce, czekam na wolność dla wszystkich ...". Albo weźmy "Another Day": "Bladym świtem zaczyna śpiewać pierwszy ptak. Narodził się nowy dzień, czuję ogarniający mnie wiatr. Jestem wdzięczny, że mogę ten kolejny dzień zobaczyć i powiedzieć, że wciąż żyję, że nadal przetrwałem... ".
Wiem, że dzisiaj światowe premiery albumów Beth Hart, HammerFall, Scorpions czy Tears For Fears, i że to one pochłoną główną uwagę, ale może tych wiekowych Axxis również warto by było posłuchać. Być może niepierwszy raz zatriumfuje me credo: nie wszystko, co nowe, złotem świeci.

a.m.