piątek, 1 kwietnia 2022

CETI "Ceti" (2022)



CETI
"Ceti"
(METAL MIND PRODUCTIONS)

Najnowsze Ceti (ponownie po polsku!) jest tak czarne, jak czarna z 1991 roku Metallica, bądź biali w 1968 roku Beatlesi. Niestety nie posiada ich siły, uroku, fantazji, a przede wszystkim magii.
I pomyśleć, że na potęgę heavy, tym razem los dał szansę Ceti przemówić bez udziału klawiszy. Z racji zdrowotnych przyszło pauzować Marihuanie. Ta wrażliwa, acz z metalowym sercem osóbka, uprawiająca hałas z delikatnością makijażystki, i tak z reguły bywa w Ceti zagłuszana, czy to mocnym gardłem Kupczyka, czy też coraz pewniejszym swoich możliwości gitarowo-perkusyjnym szwadronem. O ile w Ceti wszyscy się lubią i wzajemnie życzą zdrowia, o tyle na bank przyozdobiony imperatywem wyższości Kupczyk oraz depczący po piętach - z podobnym apetytem na sławę - jego protegowani Sadura oraz Targosz, tylko marzyli o sytuacji, by przez chwilę Marysia Wietrzykowska nie łagodziła ich sprzężeń. I oto chata wolna - kota nie ma, myszy grasują. Ale łobuzują pochopnie, bez przygotowania, z chęcią kolejnej medialnie wychwalanej płyty, zapewne nieźle dając w gaz z redaktorem pewnego magazynu, który w ciemno każdemu produktowi Kupczyka & Co., in blanco wystawia maksymalne noty. Nawet trudno się dziwić, wszak za głos 'wyjca' "Dorosłych Dzieci", sam skłonny byłbym walnąć na reprezentatywnym skwerze mego miasta, błogosławionemu polskiego metalu Kupczykowi popiersie. Jednak na dawnej chwale długo ujechać nie sposób, warto więc do nowo tworzonej muzyki z ziarnem, nie brzytwą. Bo, poza warunkami wokalnymi, jakie natura sprezentowała Kupczykowi, są jeszcze kompozycje. Czyli kawałki, których być może zechcemy posłuchać za parę lub nawet parędziesiąt lat. A na "Ceti" takich nie widzę, nie słyszę. Przed publikacją obiecywano żonglerkę pochodniami, a w efekcie uknuto repertuar pod popisy każdego z muzykantów, wykluczając ufność, oczekiwania i sprawne ucho odbiorcy. Dlatego niewiele tu do zapamiętania. Zonk. Artystyczny wirus. Zakalec, któremu przydałoby się wszystko od początku. I może jeszcze jakiś zaczarowany ołówek, celem uniknięcia takiej typowo polskiej, czyli pozbawionej cech indywidualnych produkcji.
Repertuarowa atrakcyjność albumu uderza mocą trzynastoprocentowego winka - alkoholu, który na r'n'rollowych balangach jedynie idealizuje wyautowane z gitarowego grona audytorium wszelkiej maści pizdusiów. Prawdą też, iż natężenie decybeli na "Ceti", to bezsprzecznie butla salicylowego spirytu.
Tym razem Ceti bardzo przeciętni - z wyzbytymi niezwykłości: "Zaraza", "Głos Krwi", "Posłańcy", "Adrenalina", "Syn Przestworzy" czy lekko na minus "Pajac", ale też dla przeciwwagi in plus "Portret". Przepraszam za niestosowanie deklinacji, ale tytułom piosenek nie zawsze to służy.
Bez względu na zakusy obiecujących wstępów do poszczególnych kompozycji, każda z nich zazwyczaj rozkręca się podobnym tempem i stanem emocjonalności. Boom boom, bombardujący bas, plus gitarowe sprzęgi w duchu NWOBHM, niekiedy łapiąca tchu perkusja oraz jak zawsze Iwan Groźny Kupczyk. Receptura się zgadza, jedynie do procentów nie dolano walorów smakowych.
Całość domyka emocjonalna ballada, niemal kantylena, "Po Drugiej Stronie Życia" /...cały czas nie wiemy, czy jeszcze żyjemy, czy warto żyć? Miłość gaśnie, gaśnie pieśń. Żal gardło ściska, nie chcesz nic więc?.../. Przynajmniej na finiszu wyłoniło się Ceti'Moment tego albumu. Wydzielające dobrą energię oraz chwytające za mięsień sercowy sześć minut, z erupcją a'la IronMaiden'owych zagrywek. I to takich w duchu Maiden 80's, plus jak zawsze zaangażowany, wykrztuszający płuca Kupczyk. Właśnie takiego go lubię. Numer z ulgą reperujący rozczarowanie względem całości. Jednocześnie powodujący, że jeszcze kiedyś do tej płyty powrócę. Płyty, którą i tak każdy fanatyk Ceti w ciemno przygarnie. Ale nawet on obejmie ten materiał uczuciem umiarkowanym, nie szaleńczym. Bo wiedzieć trzeba, że Ceti mają stabilny i solidnie opancerzony oddział fanów. Szkoda jedynie, iż wciąż jest to liczba niedająca stuprocentowej satysfakcji, tak, by na plakatach koncertowych doklejać paski: sold out.
Wciąż czekam na album - tej mogącej dużo więcej grupy - taki do zakochania. "Ceti" na pewno takim nie jest. Może następnym razem zespół wyszarpnie się spod pazur zwyczajności. Czekam na melodyczną wenę. Bo, jak przyroda, tak też powietrze i ciecz mają swą dynamikę, i tego również potrzebuje muzyka. Nic nie weźmie się samo z siebie. Dobrze o tym pamiętać, Ceti.

P.S. Wysokonakładowa edycja limitowana (innej na razie nie spotkałem) zawiera dodatkowe drugie CD z koncertową płytą, zapisem trasy "Grzegorz Kupczyk & Ceti - 40 lat na scenie". Głównie z warszawskiego "Remontu", z grudnia 2020 roku, ale też dwoma numerami z poznańskiego "u Bazyla", z września 2021. Warte grzechu.

a.m.