wtorek, 19 października 2021

NORWAY "Rising Up From The Ashes" (2006) MTM Music

 


 

NORWAY
"Rising Up From The Ashes"
(MTM Music)

 

Ostatnio co nieco się nie zgadza. Na amerykańsko ochrzczeni Houston, de facto są Szwedami, choć ich nowa płyta na szczęście nieskuta lodem, a na dobitkę pragnę właśnie przywołać amerykańską, z New Jersey ekipę, zwaną z nordycka Norway. Na szczęście to też gorące granie, więc nie chwytajmy za kalesony.
Wciąż tkwię w archiwach MTM. Wygrzebuję lubiane albumy, o których obecny świat ma podobne pojęcie, co ja o budowie mostów.
Nieprzepastna grupy historia, ledwie trzy albumy, do tego trochę niełaskawy los - tak w skrócie można spointować klawiszowo-gitarowych Norway.
Zaczęli w 1985 roku, a więc w glorii chwały czasach dla lekkiego metalu, próbując wbić się pomiędzy wyczyny mocarzy gatunku, typu Foreigner, Journey, Survivor bądź REO Speedwagon. Ich albumowy debiut "Night Dreams", umiarkowanie spodobał się w melodic'rockowych kręgach Europy, pomimo iż ziomale Amerykanie nie mieli o jego istnieniu bladego pojęcia. Fakt, płyta mocno cierpiała na niedostatki produkcyjne, ale mimo wszystko powiewała sztandarem nadziei na przyszłość. Kiedyś trochę nią rozczarowany wypuściłem z rąk, a teraz jej odzyskanie to już nie taki chleb powszedni.
Skromny sukces "Night Dreams" doprowadził do zainteresowania zespołem przez mocny w latach dziewięćdziesiątych label Now & Then Records, który zresztą chwilę później został wchłonięty przez obecnego już dziś giganta Frontiers Records. To tam właśnie pod koniec 1999 roku powstawał ich drugi album - "Arrival" (ten na szczęście posiadam). Dużo atrakcyjniejszy, zarówno pod względem repertuaru jak i produkcji. Ta nagrywana pomiędzy Anglią a Stanami płyta, wreszcie dotarła na sklepowe półki amerykańskie, pomimo iż znowu Norway sprzedawali się głównie w wybranych punktach Europy oraz chłonnej na muzykę Japonii. Potem nastąpiło kilka lat przerwy oraz istotne przetasowanie personalne - grupę opuścił wokalista i klawiszowiec Glenn Pierson, a w jego miejscu pojawił się legitymizujący identycznymi umiejętnościami Dave Baldwin. Styl i ambicje Norway pozostały niezachwiane, ich jedyny, jak się okazało album dla MTM - "Rising Up From The Ashes" - tryskał refrenami, rzetelnym warsztatem i podobnie, co "Arrival", skrzętnie dbałą realizacją, pomimo iż tradycyjnie na rynku przepadł z kretesem, niczym upuszczone mydło do szalejącej nurtem rzeki.

Trudno wyróżnić jakąś konkretną kompozycję, a dla równowagi przynajmniej jedną zganić. I to jedyna wada tego albumu. Ponieważ lubię, gdy coś mną szarpnie, a i dobrze też niekiedy zmarszczyć wargi w geście potępienia. To zdrowe. To wykazuje emocje, wskazuje na sinusoidalność wrażeń, wzmaga chęć dalszego kontaktu. Na "Rising Up From The Ashes" zapanowała zaś równowaga, inna sprawa, że z wysokiej półki. Włączając album od pierwszego z brzegu "Save Me", otrzymujemy gwarancję tupania nóżką aż po ostatni akord, będącego na mecie "Haunted". No może trochę bardziej lubię wbite w jądro płyty "The Power Of Gold" czy osadzone, w przedfinale akustyczną balladę "Won't Let You Down" oraz zainstalowaną u schyłku, okazałą rock-heart pieśń "Haunted". Nie będę jednak nikogo czarować, iż to kawałki wyrastające na szczególne przywileje w dziedzinie aluminiowego metalu. A jednak poczułem tych kilka razy przyjemne "i'm over the moon". I to by było na tyle.
Przed chwilą nastąpiła mowa o kolejnym udanym łupie MTM. Firmy, którą z łezką wspomnień, jak zauważyliście, lubię raz po raz przywoływać.

P.S. Za ciekawostkę niech posłuży wiadomość o powrocie do Norway dawnego wokalisty, Glenna Piersona, a także zapewnienie o wzmożeniu aktywności grupy, która wzięła się za remasterowanie dawnych nagrań, na razie z myślą o płycie kompilacyjnej, na której jednak też ma być coś nowego.

 
a.m.