środa, 13 października 2021

STONE SOUP "Spooge" (1997) MTM Music

 


 

STONE SOUP
"Spooge"
(MTM Music)

 

W minioną niedzielę sięgnąłem do katalogu MTM Music. Celem debiutancki album niemal anonimowej grupy Tower City. Był rok 1996, a więc czas narodzin wytwórni MTM - dowodzonej przez trójkę rockowych pasjonatów, o których wystarczająco rozpisywałem się przed laty. Album "A Little Bit Of Fire" przypadł Państwu Szanownym do gustu, co tylko zmotywowało mnie do uchylenia kolejnych archiwów tego przedwcześnie dezaktywowanego labelu. 
Dziś Amerykanie z Indianapolis, grupa Stone Soup. Właściciele tylko jednej płyty - "Spooge" - w dziedzinie miękkich metalowych gitar absolutnie kompetentnej, by w porywach szarpnąć rewelacyjnością. Aż żal tej ich krótkotrwałości, albowiem tylko nielicznym udawało się wzbijać na poziom wczesnych Bon Jovi, Def Leppard, Aldo Novy czy Survivor, a im się udało. Ich eminentny lekki w odbiorze metal stoi ozdobą domowej kolekcji. I tylko szkoda, że poza moim fm, nie bardzo mam się z kim taką muzyką dzielić. Nierockendrollowi kamraci najczęściej na hasło "melodic rock" dostają wysypki, a ich kobiety poleją winka jedynie w imię wymiany jednego samochodowego rzęcha na nowszy rocznik, bądź wobec ewentualnej do porzygania rocznicy ślubu. Ale cóż, jako homo sapiens wszyscy cierpimy na bycie ludźmi - ze wszystkimi tego wadami oraz nielicznymi szczęśliwościami. Jak także przynależnymi naszemu gatunkowi dewiacjami, fanatyzmami oraz posiadaniem dobrego gustu, bądź całkowitym jego brakiem.

Myśląc jednak bardziej o Stone Soup, wszystko uporządkujmy. Trzeba zachować kolejność - bracia Lumiere byli pierwszymi filmowcami, pierwsze nagrania płytowe wybrzmiały głosem Enrico Caruso, a Jimi Hendrix stoi pierwszym mistrzem rockowej gitary, zaś wzięci przeze mnie w kleszcze Stone Soup, w uprawianym przez siebie hair metalu nie dostąpili nawet zaszczytu corocznej wigilii dla ubogich w poznańskiej norze pod Kaponierą. Takim formacjom pozostaje jedynie polegać na ludziach, jak ja, którzy po latach coś tam o nich w radio szepną, a i jakiś kawałek dorobku też w eter zapuszczą. Nawet, jeśli słowa "puszczą" i "zapuszczą", nie należą do słownika radiowca, ponieważ muzyki się nie puszcza, ani nie zapuszcza, a najczęściej emituje, prezentuje, w eter zapodaje, a najprzyzwoiciej po prostu gra.
Na "Spooge" widnieje dziesięć rajcownych klawiszowo-gitarowych (na dwie gitary) melodii, nad którymi wokalne lejce zarzucał do dzisiaj nikomu nieznany Patrick Klein. Przynajmniej połowa piosenek aż prosi się o stadionowość, nawet jeśli złośliwi skonkludują, iż tego wzorca granie niczym odkrywczym nie jest. 
Szczególny nacisk kładę na "Youngblood", "Hard Fall" oraz "Right Before My Eyes". Wspaniałe momenty, jakich w polskim rocku nie dostarczył nigdy żaden wykonawca. Zresztą, muzyczna Polska, z niewielkimi wyjątkami, to wciąż kraj wertepów i kałuż.
"Spooge" nagrano w latach 1989-90, ale że ówczesne negocjacje z dużą wytwórnią trwały i trwały, aż wreszcie poległy, płytę wydano dopiero w 1997 roku, i to też tylko w Europie oraz Japonii, czyli na kontynencie Beatlesów plus w miejscu kończącym świat, w na oścież rozwiniętej papierowej mapie.
Płytę prezentowałem jeszcze w czasach winogradzkiego Radia Fan, ale ponieważ to era bliska dinozaurom, niebawem oczekujcie jej na wiadomym fm.

a.m.