poniedziałek, 1 października 2018

smakowite dodatki

Właśnie przeczytałem, że w wieku 94 lat zmarł Charles Aznavour. Bardzo cenna postać szeroko rozumianej piosenki francuskiej. Choć nie tylko, Artysta śpiewał przecież także w wielu innych językach - o czym w latach 70-tych mogliśmy przekonać się na polskiej skórze, a to dzięki dwóm Tonpress'owskim singlom, na których tylko jedna piosenka francuskojęzyczna, zaś pozostałe trzy już po angielsku. Mam je w szafie, wraz z innymi singlami. Muszę wieczorem do niej zajrzeć, posłuchać...
Niedawno rozmawiałem z pewną kobietą, która z własnym mężem przed laty była na jego koncercie. Jej mąż był miłośnikiem francuskiej piosenki, choć największym sercem darzył talent Mireille Mathieu. Proszę sobie wyobrazić, że gdy ta właśnie dama zechciała odsprzedać mi jego skrupulatną winylową kolekcję, a to około stu płyt tylko samej Mireille Mathieu, w dodatku kobieta mniej więcej trzydziestoletnia, która o mężu mówiła w czasie przeszłym, nie wytrzymałem, i zapytałem: dlaczego tak pani o nim mówi? Okazało się, że jegomość przed kilkoma laty zginął w ataku terrorystycznym w Tunezji. Podczas, gdy ona wyszła z niego bez szwanku. Smutna opowieść o człowieku, który na oczach ukochanej kobiety konał w strumieniu słonecznych promieni. To był ten akt terroru w muzeum, o którym głośno bywało również we wszystkich naszych mediach. Ci ludzie zostali w owym muzeum uwięzieni na wiele długich godzin, a i jeszcze nie czuli bezpieczeństwa w chwili ubezwłasnowolnienia sprawców. Długo nie mieli świadomości, że już ich zlikwidowano. Owi zakładnicy o tym nie wiedzieli, więc ukrywali się w ogromnym budynku jeszcze długo długo. Wycisnąłem z kobiety ostatnie łzy, ale byłem ciekaw całej tej historii. I pomyśleć, że następnego dnia parka miała już wracać do Polski. Po pięknym miodowym pobycie. On rzeczywiście szybko wrócił, tyle że w trumnie, ona zaś kilka dni po nim, choć nawet nie została draśnięta. Pełna paleta procedur nie pozwoliła niczego przyspieszyć. Jedynym plusem tragedii wydają się zbite z wszystkich poszkodowanych i uczestników tamtych zajść nowe znajomości - często wręcz prawdziwe przyjaźnie.
Zróbmy może zwrot akcji... Po powrocie do domu z radia nastawiłem nocny powtórkowy blok Polsatu Sport. Pragnąłem popatrzeć na Polaków gromiących trzy do zera Brazylijczyków. Złoty finał oglądałem na dużym luzie, nie to co większość moich Słuchaczy, którzy dopiero do audycji dobijali w granicach dwudziestej trzeciej. Trochę ich nawet rozumiem, ale tylko trochę, osobiście nie poświęciłbym muzyki dla siatkówki. To miła dyscyplina, lecz na pewno nie na tyle muzycznych wyrzeczeń. Mimo wszystko, cieszy mnie sukces naszej przemiennej szóstki mocarzy, którzy dowalili najlepszym ekipom, co USA, Serbia czy właśnie Brazylia. Podobno oczekiwania znawców upraszały o awans do pierwszej szóstki, a tu proszę... tornado!. Gratuluję serdecznie.
Nasza nowa radiowa konsoleta robi dobre wrażenie. Nie chcę jej przechwalać, bo jeszcze zacznie płatać figle. Chociaż podobno Masłowskiego radiowy sprzęt się boi. Realizujący Szymon oznajmił, że ostatnio nasz cedek potrafi powywijać, a gdy dochodzi do Nawiedzonego Studia, sprawuje się niczym solidnie naoliwiona machina. I bardzo dobrze, niech się boi łajza, ma dobrze czytać płyty, a nie urządzać psoty.
Baliśmy się z Szymonem tego nowego sprzętu. On, ponieważ pragnął szybko pojąć wszystkie tajniki, ja natomiast błagałem los, by ten nie rozwalił audycji. Ale zdaje się wszystko poszło na cacy.
Ładnie wygląda nowa realizatorska maszynka, ponadto żywię nadzieję, iż wszystkim będzie z nią tylko lepiej. Teraz jeszcze pozostał pod jej gabaryt nowy stół, a więc zmian na tym nie koniec. Studio się modernizuje, idziemy do przodu. No proszę, bez pomocy rządu u nas prawdziwa "dobra zmiana".
Na grzbiecie digibooka najnowszego Joe'ego Bonamassy dostrzegłem błąd. A może tak ma być? Zresztą, żaden to wyczyn dostrzec coś, co jak byk rzuca się w oczy, niczym w Stolicy Pałac Kultury. Zapisano "Joe Bonamass". Gdzieś zecerowi wcięło "a". Nic nieznaczący drobiazg, lecz troszkę w oczy razi.
Niedawno zamówiłem normalne wydanie The Pineapple Thief "Dissolution". Coś mi nie pasowała podarowana przez dystrybutora promówka. Muszę mieć na półce normalne okazałe wydanie. Tak mi to przeszkadzało, że nie potrafiłem się należycie w tę płytę wczuć. A teraz słucham raz za razem i jestem oczarowany. Proszę więc wymazać wszystko, co wygłosiłem na jej temat do tej pory. Jakiś głuchy byłem. Co to będzie, gdy zaniechają produkcji płyt kompaktowych? Czyżby po tym zdarzeniu wszystko miało mi się już nie podobać? To problem dla mego ewentualnego psychoterapeuty.
Dobrze się czuję z niezagranymi wczoraj Riverside. Nie dałem sobie narzucić zmasowanej woli entuzjastów grupy, którym nawet do głowy nie przychodzi, jak to Masłowski mógł nie przedstawić na gorąco nowej płyty "Wasteland". Szkoda, że owi ludzie sami nie dostrzegają, jak w niby swej niezależności, oni sami bywają wbici w szpony komercji. To jest ta sama machina, która rządzi produktami Warner czy Sony, tyle, że na płaszczyźnie nie tak powszechnie komercyjnego i rozpoznawalnego rocka. A ja nie lubię przymusu, presji, tupania stopami. Dlatego najprawdopodobniej dopiero w tym tygodniu rozpakuję własny egzemplarz (a mam go już od czwartku!, czyli od przedednia premiery) i posłucham bez nagonki. Pozwoli mi to zapewne uczciwie dać się ponieść zaoferowanej na "Wasteland" muzyce. I, gdy wszyscy radiowcy przestaną tę płytę grać, Masłowski właśnie rozpocznie z nią medialną przygodę. W moim wieku mogę sobie na to pozwolić. Pozwolić na dystans, którego nie posiadają z parciem na mikrofon lub szkło młodziaki. Mnie jednocześnie nikt popędzać nie musi, ponieważ najprawdopodobniej znam wszystkie najlepsze płyty tego świata, a aktualne nowości, w najlepszym razie bywają do nich tylko smakowitym dodatkiem.






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"