wtorek, 2 czerwca 2020

odmiana

Tak, to był udany dzień. Warto odnotować.

Coraz częściej dostaję pochlebne opinie o nowej szacie bloga. Kolekcjonuję je sobie, a jednocześnie uspokajam, nie utonę w pysze.
Potrzebowałem odmiany, jakiejkolwiek. Dusiłem się z tym od dekady powielanym szablonem. Czyli od narodzin bloga. Codziennie to samo i tak samo. Biało na czarnym, aż do przygnębienia. Nawet najweselsze dni tonęły w mrokach posępnej szaty. Wszystko smutne niczym twarz Mateusza Morawieckiego, a niekiedy równie żałosne, co bamberski wizerunek obecnego ministra rolnictwa. Doprawdy, jego nieświeży garniturek plus do kompletu rozchełstana koszula, uczyniły go traktorzystą Zenkiem, który po tygodniowym znoju, kąpieli zażywa jedynie w niedzielę.
Nie chciałem, by do końca życia odmieniano moje nawiedzone miejsce tylko przez trzy kolorystyczne przypadki: czarno, szaro, buro. Nowa estetyka wydaje się przyjaźniejsza, natomiast poprzednie białe literki na czarnym tle zmęczyły już nie tylko mnie. Zatem, zrobiło się lżej. Zamiast masywnego wełnianego płaszcza pojawił się jedwabny t-shirt, a ciężkostrawny gulasz wymieniłem na wiosenny chłodnik.

Polecam moje dwa ostatnie teksty. Tę informację kieruję szczególnie do tych, co zgarniają tylko z wierzchu, nie oglądając się za siebie. Odszedł świetny gitarzysta Bob Kulick. Poświęciłem mu zatem nieco miejsca, ale też zrecenzowałem najnowszych Ceti. Tylko nie donoście o tym Kupczykowi, tym bardziej, że jego interesują głównie peany pięciogwiazdkowe. Uwaga - nareszcie płyta po polsku. Jest naprawdę dobra, kupujcie w ciemno.

Wczoraj mieliśmy Dzień Dziecka. Moi Rodzice - tak, przez duże "R" - żyją, więc wciąż jestem dzieckiem. Taka panuje zasada. Nie ja ją wymyśliłem. Podobno my faceci nigdy nie dorastamy. I dobrze, mnie to nie przeszkadza. Świat dorosłych jest zbyt ustabilizowany. Czytaj: nudny. Człowiek najlepsze wspomnienia wiąże właśnie z dzieciństwem, co słusznie dowodzi, że to jedyny wart życia okres, reszta to tylko trwanie.

Warta otrzymała licencję na grę w Ekstraklasie. To teraz jeszcze tylko poproszę o awans.
No i cieszę się, że Łukasz Trałka przedłużył z Zielonymi kontrakt. Dobry duch drużyny, a i jego doświadczenie w korkotrampkach tylko przysłużą się sprawie. Jakiś niedawny czas temu byliśmy z Ziółkiem w pizzerii, gdzie akurat przy sąsiednim stoliku wywołany przed szereg futbolista "wylizywał" talerz po właśnie skonsumowanej paście. Szkoda, że jednak nie pisnęliśmy z zachwytu i nie uwiesiliśmy się na jego szyi ze smartfonami gotowymi do grupowego selfie.

Miałem dzisiaj krótką, acz przemiłą telefoniczną rozmowę, z jednym z przedstawicieli rodzimej wytwórni płytowej. Dowiedziałem się, że czyta się u nich mego bloga. Schlebiające. Teraz wiem, skąd w poczytności te narastające wizyty. Takie wieści przyciskam do serca. Na tym nie koniec, od dzisiaj niektórych nowych płyt będę mógł posłuchać z lekkim wyprzedzeniem. Po ostatnim paśmie porażek, nareszcie sukces. I to są te wzmacniające mnie chwile.

Poszedłem też podreperować zęba. Wyrostek skruszał ze starości. Zapytałem sympatycznego doktorka, czy nie razi go zaglądanie każdemu do paszczy i notoryczne wąchanie nieświeżych oddechów? Pan zębowy zapewnił, że podobno po tylu latach nie czuje się tego. Dziwne, ja nieświeży oddech Hitlera wyczuwam nawet poprzez ekran telewizora. Podobno Adolfek miewał problemy gastryczne, a po jego ulubionej grochówce nosiło nim po kątach. Ale to i tak nic, w porównaniu z jego lekarzem, który nagminnie nieładnie się pocił, co też miało znaczący wpływ na jego relacje z całym trzonem Trzeciej Rzeszy. Podobno Himmler go nie cierpiał, jednak Hitler nie pozwalał o tłuściochu nawet źle pomyśleć. Doktorzyna łagodził kanclerza przeróżne cierpienia poprzez dawkowanie mu przeróżnych narkotyków, o czym do rozpadu armii nazistów niemal nikt nie wiedział, a kilku jedynie snuło domysły.

Powróciłem do nagrań Louisa Armstronga. Tych śpiewanych. Lubię barwę głosu Satchmo. Ale, by tak śpiewać, trzeba trochę wypalić i wypić. I choć piosenkę "What A Wonderful World" znam całe życie, chyba na zawsze będzie kojarzyć mi się z grudniowymi zajęciami z angielskiego, na których ją śpiewaliśmy grupowo. Dziesięć dziewczyn i ja, jeden facio rodzynek. Może dlatego dziewuszki zwracają się do mnie czule: Andy.
Niedawno podniosłem bunt i namówiłem kobietki, by nie zgadzały się na kontynuację zajęć on-line. Wygraliśmy. Jako jedyna grupa otrzymaliśmy zielone światło na powrót do salek. I wracamy! - od 8 czerwca. Zajęcia face to face są nieporównywalnie wartościowsze, zarówno pod względem merytorycznym jak też towarzyskim.

Jestem poruszony przebiegiem zdarzeń dotyczących George'a Floyda. Tamtejsza brutalność policji to raz, ale mamy jeszcze podtekst rasistowski, na który świat bywa szczególnie wyczulony. Terror wywodzący się z epoki niewolnictwa wciąż procentuje. Obecna akcja "czarne życie ma znaczenie" nie jest adresowana do już przekonanych, ona ma naprawiać ludzi zepsutych.




A.M.