sobota, 6 czerwca 2020

nie żyją RUPERT HINE oraz STEVE PRIEST

Odszedł Rupert Hine. Dowiedziałem się w piątek z Facebookowego profilu Tima Bownessa. Niemal na gorąco. Siła internetu. Szybko się wieści rozchodzą. Szczególnie te złe.
Nie uwierzycie, w kwietniu do radiowego zeszytu zapisałem kącik z Jego muzyką. Nie udało się wyemitować, teraz niestety nadal to niemożliwe. W planach było kilka kompozycji z autorskich płyt, ale również co nieco z mojej ulubionej, a środkowej w zespołowym dorobku Thinkman, "Life Is A Full Time Occupation" - m.in. fenomenalne "Never A Tear". Na tym nie koniec, chwilę później uparłem się nad chęcią zapodania, w moim odczuciu najlepszej solówki Boba Geldofa "Deep In The Heart Of Nowhere". Ją także dopisałem do zestawu - wszak to producencki wyrób Ruperta Hine'a najwyższej jakości - choć stało się to dwadzieścia dwie strony dalej. Tak tak, tych stron jest na tę chwilę sześćdziesiąt jeden. A do jednej audycji potrzebuję czterech, góra pięciu. Oto skala zaległości.
Rupert Hine wypracował niepowtarzalny styl. Styl, który nie tylko objawiał się w jego okazjonalnie plecionej muzyce, ale także w produkcjach, których posiadał nieprzemierzenie więcej. Tak naprawdę, wielu ludzi może Artystę kojarzyć jedynie z takiej właśnie roli, ponieważ jego piosenek radio raczej unikało (zbyt ambitne), natomiast muzyka z przez niego wyprodukowanych płyt bywała
niesamowicie popularna. I tak też, m.in. Rush, Camel, Chris DeBurgh, Stevie Nicks, Tina Turner, Saga, Suzanne Vega i jeszcze wielu wielu innych stoi sukcesami za jedynym w swoim rodzaju artystycznym zmysłem.
Ze smutkiem przyjmuję tę wieść. Miałem co najmniej kilka nadziei względem jego talentu. Liczyłem na nowe, jak zwykle niekonwencjonalne piosenki, ale też tliła się we mnie nadzieja ujrzenia go wreszcie na żywo. Pomimo, iż Rupert Hine to raczej działacz studyjny, najlepiej czujący się w okowach stacjonarnych konsolet, szerokoobiektywnie porozstawianych mikrofonów oraz perfekcyjnie wygłuszonych ścian.
Niedawno pożegnaliśmy Keitha Olsena, także znakomitego magika suwaków, a teraz kolejny wielki - Rupert Hine. Dla muzyki to szczerb nie do wypełnienia. Takich ludzi nie zastąpią komputery, wyspecjalizowani dublerzy czy nawet podstawieni do niemożliwych misji kaskaderzy. To jedna z tych nietuzinkowych postaci, na której talent nie wymyślono planu b.
W Polsce spopularyzowano utwór "Samsara" - z ciekawej płyty "Immunity". Polecam jednak posłuchać więcej. Nie warto zatrzymywać się na jednej sprawdzonej kompozycji. Ciekawi mnie, czy znacie mili Państwo taką perełkę "You Can't Be Chased (Until You Run Away)"? A to tylko jeden kawałek tortu "The Deep End". Proszę posłuchać.


Z przykrością również odnotowuję podróż na wieczny spoczynek Steve'a Priesta - basisty Sweet. Niezwykle popularnego w latach 70-tych zespołu, który w składzie Connolly-Priest-Scott-Tucker czynił niezłe spustoszenie. Po tamtych chwilach pozostają tylko dobre wspomnienia, natomiast wraz z odejściem Priesta, pozostaje już tylko Andy Scott - jedyny żyjący członek Sweet.

Dziękuję za elektro-listy. Szkoda, że dla mojego dobra lepiej ich nie cytować. Są stanowcze, niekiedy surowe. Ale ludzie, którzy powinni je przeczytać, nie są zainteresowani. I niczego nimi nie wskóramy, ponieważ wysyłacie je moi Kochani nie pod ten adres.



A.M.