poniedziałek, 8 czerwca 2020

JOE SATRIANI "Shapeshifting" (2020)









JOE SATRIANI
"Shapeshifting"
(SONY MUSIC)

***1/2





Nie ma tu muzyczki na potańcówkę w remizie, są jedynie o różnym natężeniu liczne gitarowe akrobacje. Jak to u Satrianiego, w tej materii nic się nie zmienia od lat. Jego artystyczna wizja nie uległa większym modyfikacjom, dlatego maestro konsekwentnie wykazuje zwinność pumy, a to na poręczach, bądź równoważniach, jak też w wielobojach. Rozstawia po kątach odwiecznych naśladowców, mówiąc: patrzcie i uczcie się - teraz trochę bluesa /"Perfect Dust"/, dołóżmy garść hard'n'heavy /"Shapeshifting" oraz "Big Distortion"/, do tego jeszcze szczypta głośniejszego relaksu /"Ali Farka, Dick Dale, An Alien And Me", "Nineteen Eighty" czy "All My Friends Are Here"/, i dzień mamy ustawiony. Ale Satriani to nie tylko pastwienie nad gryfem i wyciskanie z niego ostatnich soków. Potrafi on także zaczarować i złożyć w darze niejeden przyjemny dreszcz /"All For Love", "Teardrops" oraz "Falling Stars"/. Zresztą, proszę uważniej położyć uchem na "Falling Stars" i nie przeoczyć napiętnowanej w nim dramaturgii, podobnie jak jego pławienia subtelnością w "Waiting", co też kompletnej odskoczni, jak np. w kołyszącej rytmami funku i reggae "Here The Blue River" lub w krótkim, a przeznaczonym dla finału płyty fragmencie "Yesterday's Yesterday". Ten ostatni, mógłby w naturalny sposób posłużyć za ilustracyjną ozdobę końcowej sceny jakiegoś miękkiego westernu. Nawet kreskówki, z gatunku Lucky Luke na białej klaczy wraca do miasta. Odskocznia, a i popis artystycznej wyobraźni, jakiej Satrianiemu nigdy nie brakowało. Bo tak, jak potrafi przyłożyć, tak z równym pietyzmem - gdyby tylko sytuacja tego wymagała - elastycznie przedostałby się na grunt rosyjskich romansów.
Ten przyodziany w barwy egipskich ciemności okulary plus w wypielęgnowaną penitencjarną fryzurę pan, jak zawsze jest pełen wyluzowania, i nawet najbardziej ekwilibrystyczne zagrywki wyciąga ze swego cylindra z lekkością iluzjonisty. A jego technika plus wyobraźnia nadal mogą mieć dewastujący wpływ na niejednego, o prowincjonalnym talencie metalurga, który dorobił się czempionatu w pobliskim domu kultury, a po którego głowie baraszkują sny o potędze. Oczywiście nowojorczyk nie działa w pojedynkę, asystuje mu cały sztab sidemanów, który wie, gdzie wdrożyć pianino, mandolinę czy nawet dłońmi coś w tło klasnąć.
Satriani to bezsprzecznie kompetentna gitarowa postać. Prawdą, iż natura ograbiła go z wielkiej skali głosu, lecz w zamian wynagrodziła szybszym w palcach rąk krwioobiegiem.



A.M.