wtorek, 10 marca 2020

nie żyje KEITH OLSEN

Zmarł Keith Olsen - amerykański producent płytowy, inżynier dźwięku, ale także w przeszłości okazjonalny muzyk, pomimo iż głównie pełniący rolę wspomagającą, czytaj: drugorzędną. Wczoraj o jego śmierci na swym facebookowym profilu poinformowali Scorpionsi. A mają mu za co wyrażać szacunek, wszak Olsen wyprodukował bestsellerowe "Crazy World". Tak, to ten album, na którym m.in. ballady "Wind Of Change" oraz "Send Me An Angel", ale przede wszystkim sporo rasowego klasycznego heavy metalu próby najwyższej. Olsen z ekipą Meinego współpracował jeszcze w latach późniejszych, jednak były to zazwyczaj epizody, jak dajmy na to, studyjne wtręty pod koniec koncertowego albumu "Live Bites" bądź dwa kawałki na słabo przyjętym "Pure Instinct". No, ale lata dziewięćdziesiąte nie były przychylne takiemu graniu, więc nic tam po Olsenie. Facet czuł się przede wszystkim w pozytywnej dekadzie 80's, choć wzrastał swą profesją we wcześniejszym dziesięcioleciu.
Na załączonych zdjęciach sami Państwo Szanowni dostrzeżecie, ile kapitalnej muzyki wyszło spod myśli realizatorsko-dźwiękowej tego Pana. Bez wielu poniższych płyt mój muzyczny świat byłby sporo uboższy. Tym bardziej, iż nie wyobrażam go sobie, bez choćby "Whitesnake "1987", Magnum "Goodnight L.A.", Ozzy'ego Osbourne'a "No Rest For The Wicked", Fleetwood Mac "Fleetwood Mac", Foreigner "Double Vision" i jeszcze (przynajmniej) kilku innych.
Keith Olsen w producenckiej branży nosił nazwisko tej miary, co Beau Hill, Michael Wagener, Mike Stone, Bruce Fairbarn, Desmond Child, Robert John "Mutt" Lange, Glyn Johns, Bob Rock, Bob Ezrin czy Peter Collins. Słowem, człowiek instytucja i jednocześnie istna potęga. Ktoś, bez kogo zmysłu, wyczucia, wrażliwości i poczucia estetyki, niejedna piosenka zostałaby odarta z szykowności.
Nierzadko słuchając naszych ulubieńców podziwiamy ich talent, podoba nam się albumowa "polerka", jednak rzadko dostrzegamy, kto poza wykonawcą również jest za nią odpowiedzialny. A przecież, niekiedy nawet najlepsze kompozycje zginą w gąszczu wielu innych, jeśli nie otrzymają odpowiedniego szlifu. Do tego trzeba mieć smykałkę, rękę i przysłowiowego czuja. Wszystkie te cechy kłębił w sobie Keith Olsen.
W najbliższą niedzielę zarzucę kilkoma przykładami. Myślę, być może od tego czasu coraz częściej zaczniemy zwracać baczniejszą uwagę na mozolny trud facetów od suwaków i tylko pozornych świecidełek.
Keith, wielkie dzięki za wszystko czego dokonałeś. Nawiedzone Studio śle Tobie niskie ukłony.


Koronawirus, który również dotarł do Poznania, zaczyna pomału siać niepokój. Moja anglogrupa właśnie debatuje nad ewentualnymi zajęciami. Pomału zapał do nich na dzisiejszy wieczór kruszeje. A szkoda, bowiem uwielbiam jako męski rodzynek przebywać w naszym babskim gronie. Może dlatego, że u uczelnianych dziewczyn mam czystą kartę. One nie czytają tego bloga, nie mają pojęcia o moich audycjach, nie są też przez żadne obce siły wobec mnie nastawione. Dlatego zazwyczaj jest spontanicznie i radośnie. Potrzebowałem tego, oj bardzo. I nie dam sobie wyrwać. Na tej wyspie nikt nie traktuje mnie tylko muzycznie. Owszem, szybko wyczuto mą do muzyki sympatię, lecz zarazem dostrzeżono atuty, o jakie nikt inny nie powalczy. Łyknąłem na stare lata bakcyla, teraz pomału myślę nad uniwersytetem trzeciego wieku i kolejnymi wyzwaniami. Wykłady z astrofizyki byłyby moim spełnieniem.

Mam nadzieję, że jutrzejsi Pendragon niezagrożeni. Nie martwię się o swoje zdrowie, nawet życie (w moim wieku nie ma się co napinać), a trzymam kciuki, by nikomu nie przyszło do głowy zablokowanie tego koncertu. Bowiem, gdyby co, rozsądek nakazywałby także odwołać wszystkie msze.






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"