środa, 18 marca 2020

BAD COMPANY "Desolation Angels" (1979 / reedycja 2020)









BAD COMPANY
"Desolation Angels"
(SWAN SONG / WARNER MUSIC COMPANY)

****





"Desolation Angels" to piąty album w dorobku Bad Company, jednocześnie przedostatni we wzorcowym składzie: Rodgers/Ralphs/Burrell/Kirke, i w zasadzie ostatni udany w pierwszym etapie działalności. Ekipa, której wzlotowi kariery dopomagał menażer Led Zeppelin - Peter Grant, podobnie jak oni, nagrywali swoje płyty dla LedZeppelin'owskiego labelu Swan Song. Wiernie odzwierciedlają to również wszystkie dotychczasowe reedycje albumów Bad Company. Starannie opatrzone grubymi, dwupłytowymi digipakami, obok reprodukcji singlowych okładek, co też unikatowych zdjęć oraz towarzyszących im opisów, oferując szeroki zakres nagrań drugiego garnituru.
Pierwsze trzy albumy grupy ("Bad Co.", "Straight Shooter" oraz "Run With Tbe Pack") zanotowały świetne wyniki na listach bestsellerów. Każdy z nich dotarł do Top 5, zarówno na Starym jak i Nowym Lądzie. Przy czym, debiutanckie "Bad Co." w Stanach Zjednoczonych dobiło nawet samego szczytu. Dlatego niepokoiły akcje grupy przy czwartym LP "Burnin' Sky", który po obu stronach globu zakotwiczył ledwie na 17 miejscu w Zjednoczonym Królestwie oraz 15-tym w USA. Na szczęście tę krótkotrwałą zniżkową tendencję odmieniło wydane po dwuletniej przerwie "Desolation Angels", które znowu przypomniało dobre dla grupy chwile, docierając co prawda "tylko" do 10 miejsca na Wyspach, lecz podobnie jak "Straight Shooter", osiągając wzlotową 3 pozycję za Wielką Wodą. A nie stało się tak bez powodu. Muzyka Bad Co. w tamtym czasie ponownie się ożywiła. Muzycy też na jakiś czas zakopali ostrze nagminnych konfliktów i wzięli się do roboty. Przypomnieli sobie najlepsze epizody okresu 1974-76, kiedy wspólne granie szczególnie sprawiało im ogrom frajdy. Wówczas niesiony młodzieńczym entuzjazmem rock nie czynił z nich jeszcze rutyniarzy. Stąd na "Desolation Angels" nastąpił zwrot ku tamtym czasom. Sporo tu dobrych akcentów, jak choćby otwierające całość, a wybrane na pierwszego singla i jednocześnie naturalnie przebojowe "Rock'n'Roll Fantasy", czy usadowione niemal pod koniec pierwszej albumowej strony, naznaczone autobiograficznymi wątkami "Evil Wind". Ale też podtrzymujące wątek tamtych treści, country-bluesujące "Oh, Atlanta". Twardo stąpała także - wbita na drugą stronę singla "Rock'n'Roll Fantasy" - ballada "Crazy Circles" - a to za sprawą odpowiednio nastrojonego akustycznego akompaniamentu, zdecydowanie puszczającego oko ku estetyce Led Zeppelin. Był też solidny hard rockowy numer "Gone, Gone, Gone", ale też dla przeciwwagi, blisko sześciominutowa, pełna namiętnego śpiewu Paula Rodgersa ballada "Early In The Morning" ("... gdy jesteś przy mnie czuję, że moje życie warte jest nocy i dnia...").
Wszystkim powyżej wyodrębnionym kawałkom towarzyszyło jeszcze sporo dobra zawartego na albumowej stronie B. Nie brakowało tam entuzjazmu, choćby dzięki "Lonely For Your Love". Nagraniu odnoszącemu się nie tylko do wcześniejszych Free, ale też ku southern-rockowym Lynyrd Skynyrd, których echa przyjemnie kontrastowały z wpływami nieco hałaśliwszych Grand Funk Railroad. Pojawiła się też ożywiona ballada "Take The Time", jak również bliskie stylistyki ZZ Top, "Rhythm Machine", plus odpowiednia dla stylu Bad Co. ballada "She Brings Me Love". Nawet najwięksi malkontenci musieli swe jęki zamknąć na klucz, albowiem całość prezentowała się nad wyraz okazale. I aż niewiarygodne, że wkrótce ponownie doszły do głosu dawne waśnie i spory, które kolejnemu, a wydanemu dopiero po 3 latach "Rough Diamonds", zdecydowanie się nie przysłużyły. Dlatego dobrze, że "Rough Diamonds" pojawiło się na końcu pierwszego etapu grupy, a muzycy w końcu pojęli, że nic na siłę. Bo jeśli nie potrafili się w pełni zaakceptować, lepiej by nie mieli do siebie zbyt częstego dostępu. Pomimo wszystko zakładam, że i tamten album również
wkrótce powinien pojawić się w reedycji. Równie efektownej, co też naznaczonej podobną niemałą liczbą dodatków. No właśnie, dodatki. Na "Desolation Angels" jest ich na półtorej płyty. Z pozoru dużo, lecz są to jednak nagrania dla najbardziej wnikliwych sympatyków grupy. Nie spodziewajmy się więc ogromu kompozycji nieznanych, a już tym bardziej zatykających oddech niespodzianek. Bo nawet podane w dwóch wersjach, a powstałe pierwotnie w 1976 roku "Smokin' 45", poznaliśmy już przecież przed dwoma dekady na podwójnej kompilacji "The Original Bad Co. Anthology" (były tam też cztery premierowe kompozycje), natomiast dodatkowe trzy wersje "Rock'n'Roll Fantasy", bądź po dwie dla "Lonely For Your Love" oraz "Take The Time", jak też pojedyncze odmienne wcielenia dla "Gone, Gone, Gone", "She Brings Me Love" czy "Rhythm Machine", jaskółek nie czynią. To tylko ciekawostki, nic więcej. Żadne z nich przy tryskających salwach świec wjeżdżające na zaciemnioną salę specjały. Choć uradować powinien outtake "Rock Fever" i być może jeszcze krótki blues jam "What Does It Matter", bowiem żartobliwe a cappella "Amen", to raczej jednorazowy obiekt westchnień. Nie ma więc mowy o odkryciach próby najwyższej, dlatego odbiorca zainteresowany dorobkiem grupy w formie poglądowej, z czystym sumieniem może pozostać przy dotychczasowej skromnej pojedynczej edycji. Pozostali, mimo wszystko, łapcie za portfele.







Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"