wtorek, 22 września 2015

RPWL - "RPWL plays Pink Floyd" - (2015) -




RPWL
"RPWL plays Pink Floyd" - (GENTLE ART OF MUSIC) - 
****


RPWL od samego początku ujawniali wielkie przywiązanie do muzyki Pink Floyd. Czynili to jeszcze przed nastaniem ery RPWL, kiedy to występowali pod szyldem Violet District. Grupa nie tylko chętnie przerabiała (głównie na koncertach) kompozycje swoich ulubieńców, ale i do własnej twórczości zgrabnie przemycała frazy imitujące samych Pink Floyd. Ostatnio Niemcy rozpoczęli koncertową trasę pod hasłem "RPWL plays Pink Floyd", pomimo iż nadal nie zakończyli promowania poprzedniego swego w pełni autorskiego dzieła "Wanted". Na ich niedawnym występie w podpoznańskim Suchym Lesie pojawiło się sporo nagrań z wczesnych dokonań Pink Floyd, często z okolic albumów "More" czy "Ummagumma", ale i nie stroniąc przy okazji od tych o wiele bardziej popularnych, rodem z płyt "Dark Side Of The Moon" czy "Wish You Were Here".
Troszkę zatem szkoda, że na wydanym niemal równolegle kompakcie "RPWL plays Pink Floyd" zabrakło wielu kompozycji zasłyszanych na niedawnym koncercie. Wytłumaczeniem niech będzie fakt, iż wydana przed chwilą płyta nie jest wyciągiem z ich ostatnich występów, ani też specjalnym tworem studyjnym, a zawiera jedynie pozbierane fragmenty z przeróżnych europejskich koncertów - z akcentami pinkfloydowskimi, które zarejestrowano w latach 2010-2015.
Niestety zaś sam album wydano nad wyraz skromnie. Nie dowiemy się z samego opisu zbyt wiele. Poza niezbędnymi personaliami, nie wysilono się na podanie konkretnych miejsc i dat. Jednak sama muzyka na szczęście wspaniała!
17-minutowa wersja "Embryo" budzi najwyższy szacunek. To, czego RPWL dokonali na bazie oryginalnego niespełna 5-minutowego utworu, wprawia w osłupienie. Trzeba tu jednak uczciwie zaznaczyć, że RPWL oparli się o wzorzec właśnie koncertowy, bowiem Pink Floyd podczas występów, także rozwijali "Embryo" do granic nieskończoności. Zupełnie jakbyśmy przenieśli się do tamtej epoki, włącznie z czarem dawnych aul koncertowych, a i powiewem tamtej przyrody czy powietrza. Klawiszowiec Markus Jehle brzmi i improwizuje niczym Rick Wright ze złotego dla siebie okresu. Nawet Yogi Lang całkiem zgrabnie sobie radzi z wokalnymi partiami Davida Gilmoura, z kolei gitarzysta Kalle Wallner gra po prostu obłędnie.
Takie brzmienie, nastrój, dostojność i kultywowanie potęgi Pink Floyd panuje na całym tym wydawnictwie. Można się jeszcze przyczepić, że nie spróbowano oszukać słuchacza i połączyć wszystkiego w jedną zgrabną całość, imitującą jedno przedstawienie, ponieważ troszkę wybija z nastroju każdorazowe wyciszanie oklasków. Ale zostawmy to. W końcu, takie reżyserskie niedostatki w pełni rekompensuje sama treść. Proszę posłuchać jak ślicznie wypadła króciutka piosenka "Green Is The Colour". Ta urocza kompozycja, wydana niegdyś na filmowym "More", zawsze była jedynie przyjemnym fragmentem tamtej, także na swój sposób uroczej płyty. Pomimo iż nie wyrastała ponad przeciętność przy kompozytorskich możliwościach Rogera Watersa - a więc jej oryginalnego sprawcy. Myślę, że we współczesnej wersji RPWL, całość zyskała bardzo wiele, choćby za sprawą przecudownej partii klawiszowej. No dobrze, być może nazbyt na swój sposób "kościelnej", aczkolwiek....!
Podobny pokłon można złożyć interpretacji "The Narrow Way, Part 3", która to w 1969 roku była jedną z trzech części suity, a zarazem fragmentem innej, zatytułowanej "The Man And The Journey". Ostatnie koncerty RPWL przywróciły ją do żywych . Bardzo fajnie, że Yogi Lang i jego koledzy przypomnieli o tej niezwykłego uroku psychodeliczno-folkowej balladzie. Troszkę niedocenianej, być może z uwagi na przyćmiewające ją późniejsze arcydzieła, jak "Atom Heart Mother" i "Meddle" - będące zarazem ukoronowaniem wczesnego okresu grupy. Jestem przekonany, że gdyby nie charakterystyczny śpiew Yogiego, można snuć przekonanie, że wykonuje tamten numer najprawdziwszy Pink Floyd.
Proszę jednak nie myśleć, iż RPWL mają tylko ambicje interpretowania utworów swoich mistrzów w skali jeden do jeden, a najchętniej w wersjach mocno wydłużonych. Dowodem niech będzie kompozycja "Atom Heart Mother", która w oryginale trwa blisko 24 minuty, natomiast Niemcy okroili tamten klejnot o blisko połowę, rezygnując przy tym z całej otoczki orkiestrowej, a i zauważalnie zmieniając motyw główny.
Na przekór tego, z kolei inną kompozycję, znaną z tego samego longplaya - "Fat Old Sun", muzycy zaproponowali nam w blisko 20-minutowej wersji. W tym przypadku, podobnie jak przy "Embryo", RPWL oparli się na dawnych koncertowych wykonaniach Pink Floyd, albowiem na studyjnym dziele jest to wszak "zaledwie" 5-minutowy kawałek.
Niewiarygodne jak klasowo można przywołać ducha dawnych Pink Floyd. Jakże przy tym nudne do bólu bywają te wszystkie otaczające nas podróby pinkfloydowskie, w których na przemian wyciąga się jedynie najbardziej przebojowe akcenty, z "The Wall", "Wish You Were Here" czy "Dark Side Of The Moon" na czele. Nie mówiąc o tym, że 99 procent tego typu wykonawców w ogóle nie powinno mieć prawa do tykania twórczości panów Barretta, Watersa, Gilmoura, Wrighta i Masona.
Nawet autoryzowani (przez samych Pink Floyd) The Australian Pink Floyd Show czy Brit Floyd, omijają szerokim łukiem najstarsze dokonania swych pupili (no, może z wyjątkiem "Astronomy Domine"), jako chyba nazbyt trudne, a i zarazem najmniej komercyjne.
Nie wspomniałem jeszcze o dwóch nagraniach, czyli "Arnold Layne" oraz "Let There Be More Light". Te podlane psychodelią z tak zwanej epoki, bronią się równie mocno, co wszystkie wyróżnione powyżej. Wersja "Let There Be More Light" nie zaskoczy jednak fanów RPWL, ponieważ dokładnie ta sama była już wcześniej dostępna na albumie "9".
Dla jasności, nie próbuję nikomu wmówić, iż moja gloryfikacja RPWL jest tak dobra jak samo Pink Floyd - o tym nie ma mowy! Oryginału nic nigdy nie przebije, jednak w kategorii "kreatywna kopia" Bawarczycy bywają bezcenni. 




Andrzej Masłowski


RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - 

 www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00



"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"