środa, 30 września 2015

DURAN DURAN - "Paper Gods" - (2015) -





DURAN DURAN
"Paper Gods" 
(WARNER BROS. RECORDS)
***


Jest na tej płycie kilka dobrych piosenek, pomimo iż obecny kurs obrany przez Duran Duran nie do końca trafia w moje upodobania.  Muzycy już w przeszłości flirtowali z wieloma modnymi brzmieniami i z reguły nie wychodzili na tym dobrze. Odnoszę wrażenie, że ich fani chyba niespecjalnie oczekują eksperymentów, a jednak Simon Le Bon i jego kompania mniej więcej co drugą płytę lubią zaryzykować. I tak, po bardzo udanym powrotnym "Astronaut", spreparowali katastrofalne "Red Carpet Massacre", by trzy lata później uratować honor fajną "All You Need Is Now", a teraz ponownie poszli pod prąd.
Jaka zatem jest "Paper Gods"? No cóż... dla jednych będzie to typowy miałki pop, a dla innych kawał dobrej muzyki. Obawiam się, że nosem pokręci większość pięćdziesięciolatków z mojego pokolenia - mocno przywiązanych do wczesnych dokonań Duran Duran. Takich z klasycznie brzmiącą sekcją gitarową, bez zbędnych ozdobników w postaci rytmów r&b, soul czy funk, których tutaj co niemiara. Osobiście nie znoszę wszystkich tych trzech gatunków wymieszanych ze sobą, lecz panowie z Birmingham dość zgrabnie połączyli archeo-melodie z nowoczesnością brzmień. Powstała dzięki temu płyta nawet lepsza, niż można było oczekiwać.
Nad produkcją albumu czuwało aż czterech speców, jednak tym najistotniejszym dla przebiegu wydarzeń wydaje się być legendarny gitarzysta grupy Chic (choćby ich pamiętny hit "Le Freak") - Nile Rodgers. Tak tak, ten sam, który był odpowiedzialny w 1986 roku za fantastyczną płytę "Notorious".
Jako, że grupa jest obecnie "bezgitarowym" kwartetem, to dawnego na tym polu Andy'ego Taylora zastąpiło aż czterech muzyków: głównie Dom Brown, plus okazjonalnie Steve Jones (ten z Sex Pistols), John Frusciante (ex-Red Hot Chili Peppers) oraz wspomniany już Nile Rodgers. Największe jednak wrażenie robią zagrywki i solówki Frusciantego - aż w czterech utworach! - ale do tego potrzeba limitowanej i bogatszej (o trzy kompozycje) edycji. Piosenki z jego udziałem należą tutaj do tych najlepszych. Już na samym wstępie "What Are The Chances?" Frusciante dyktuje warunki bardzo ładną partią gitary, a później cała dramaturgia piosenki niesie się wraz z nią. Jaka szkoda, że te ostatnie trzydzieści sekund Frusciantego przelatuje tak szybko. Zupełnie przyćmił doskonale przecież śpiewającego Le Bona, który na całej płycie jest fantastyczny. Jego głos jest tak samo świeży jak trzy dekady temu.
Pozostańmy jednak przy Djuranach kolaborujących z Frusciantem, ponieważ tego się słucha z nieukrywaną przyjemnością. Weźmy taki "Butterfly Girl" -  oparty na wyeksponowanym basie, z taneczną funkową gitarą i całkiem zmysłowo wplecionymi żeńskimi wokalizami. Tutaj także Frusciante barwnie wkrada swe akordy. I choć nie jest to poziom "Skin Trade", to jednak....
Kropką na "i", wydaje się być finalizująca podstawową część ballada "The Universe Alone". Simon Le Bon śpiewa z dużym przejęciem, w tle rozchodzą się smyczki, a gitara choć tnie funkowo, za nic nie gubi powagi całości. Polubią tę piosenkę chyba wszyscy. Szkoda, że takich kwiatków nie ma tu troszkę więcej.
Kończąc wątek Frusciantego, pozwolę sobie zaanonsować jeszcze "Northern Lights", który jest jednym z trzech dodatków do wersji deluxe. I spośród nich - najlepszym.
Na "Paper Gods" jest całkiem sporo gości (Mr Hudson, Kiesza, Janelle Monae, Lindsay Lohan czy nawet Jonas Bjerre z Mew), a jednak ci nie odgrywają już tak znaczących ról, nawet jeśli nie da się ich udziału nie docenić. Dla przykładu, młodziutka Kanadyjka Kiesza, bardzo fajnie pokazała swe wokalne walory w przebojowo-nośnej piosence "Last Night In The City" - całość to murowany hit!
Do wszystkich wyróżnionych powyżej piosenek, dorzuciłbym jeszcze "Face For Today". Klimatem jasno nasuwa skojarzenia z wczesnymi Djuranami. Nawet te wkomponowane w tło komputery, zupełnie gdzieś tam znikają pod nośnym gardłem Le Bona. Przede wszystkim - ładna melodia.
Niestety nie obyło się bez typowych koszmarków, będących wypadkową współczesnych rąbanek Madonny, Justina Timberlake'a czy Rihanny. Dlatego polecam omijać szerokim łukiem, choćby takie "Danceophobia" czy "Pressure Off". Niewiele lepiej wypadają również "Sunset Garage", bądź takie "Only In Dreams".
Całe to nowe dzieło zdecydowanie odradzam dawnym przeciwnikom "Notorious" czy "Big Thing", gdyż pod względem funk-soulowego grania "Paper Gods" jest jeszcze bardziej "dokuczliwe". Ale to nie wszystko, myślę, że najnowsza propozycja grupy rozczaruje wszystkich tych, którzy liczyli na jakieś wynurzenia starych zgredów z ich życiowych porażek, bądź niespełnień, albowiem w dużej mierze, ta płyta nadaje się przecież do tańca. I dobrze jej samej w takiej kreacji z jakimiś jeszcze ekstra loopami, zgrzytami, rzęchami i tym podobnymi wynalazkami - zatruwającymi skutecznie brzmienie tradycyjnych instrumentów.




Andrzej Masłowski


RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - 

 www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00



"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"