środa, 24 czerwca 2015

TEN - "Isla De Muerta" - (2015) -



TEN
"Isla De Muerta" - (ROCKTOPIA) -
***4/5

Mniej więcej pół roku temu opisywałem najnowsze wówczas dzieło Gary'ego Hughesa i jego kompanii, dumnie ochrzczone staroangielskim "Albion", a tu proszę, już mamy kolejne. Planowo jednak, jak najbardziej. Gary Hughes jeszcze przed wydaniem poprzedniej płyty zapowiedział, że w niespełna rok uwinie się z kolejnym materiałem - i słowa dotrzymał. Muzycznie w zasadzie niczego nie rewolucjonizując, a jedynie przenosząc tym razem akcję z pradawnego Wyspiarskiego Albionu na wyspę Isla De Muerta, a więc do miejsca zrabowanych skarbów, posługując się historią Piratów z Karaibów.
Maestro Hughes uwielbia wszelakiego rodzaju baśnie, legendy, historie,... dzięki czemu na każdej płycie sam później chętnie rozwija mitologiczne, i tym podobne wątki. Może dlatego dzieła jego zespołu, choć na swój sposób jakoś przewidywalne, są paradoksalnie urocze i jakże niezwykłe. Okazuje się, że można grać staroświeckiego hard rocka, łącząc go z epickim rozmachem, przy okazji pobudzając wyobraźnię - nie tylko od strony relacji damsko-męskich, od czego nie może się uwolnić większość bractwa dyskretnego szczęku blach.
Dobrze im zrobiła zmiana wytwórni, grupa się wyraźnie uaktywniła, a co najważniejsze; po niedawnej serii raczej przeciętnych płyt, zaczęła teraz nagrywać naprawdę znakomite. Myślę, że "Isla De Muerta" można śmiało postawić obok "Albion" i słuchać ich przemiennie. Oba te dzieła należy z dumą dołączyć do każdej gustownej płytowej kolekcji. Rozmach, dramaturgia, bogactwo formy, no i świetne melodie - to cechuje ostatnie dokonania Ten. Jakże miło jest mi dzisiaj napisać te słowa, albowiem jeszcze przed (niewieloma) kilku laty muzycy tej szanownej formacji wydawali się kompletnie wypaleni, a ja sam ich albumy kupowałem już raczej tylko z przyzwyczajenia.
Podobnie jak na "Albion", i tutaj mamy wiele smakołyków, jak choćby otwierająca całość dwuczęściowa kompozycja "Buccaneers / Dead Men Tell No Tales" - z fanfarowymi bębnami i dostojnymi instrumentami klawiszowymi, imitującymi dworskich trębaczy, płynnie przechodząca do podniosłej pieśni zasadniczej. Fajnie korespondują ze sobą; niski głos Hughesa i "ta" rycerska gitara. Bomba! Cóż za niesamowity początek. I choć następujący po nich "Tell Me What To Do" jawi się już tylko jako zwyczajna chwytliwa piosenka, to życzyłbym wszystkim radiostacjom, by te zagubiły się właśnie w lansowaniu takich "przeciętniaków". No dobrze, przyznam, nie ma na "Isla De Muerta" tak gigantycznej ballady jaką była tych kilka miesięcy temu arcypiękna "Gioco D'Amore", ale "This Love" przecież tylko niewiele jej ustępuje. Poza tym prawdą jest, iż Gary Hughes najlepiej się czuje w nośnych i podlanych odrobiną patosu refrenach, jakie mają miejsce choćby w okazałych: "The Dragon And Saint George", "Acquiesce" czy "Angel Of Darkness". Trudno się od nich uwolnić - naprawdę!
Muszę dodać, iż drugą część płyty rozpoczyna ponownie dwuczęściowa mini suitka, a jest nią "Karnak / The Valley Of The Kings". Pierwsze dwie minuty pochłania wirtuozeria gitarowa, po czym następuje dość galopująca, ale i nieco monotonna część druga. To chyba najmniej ciekawa kompozycja. Troszkę nudna, co wypada przyznać - gwoli uczciwości. Pewną przeciętnością zawiewa jeszcze z "Intensify" czy "Revolution", ale to i tak całkiem niezłe numery.
Efektownie wypada nam końcówka albumu. w tym blisko 7-minutowy i nieszablonowy "The Last Pretender", a także finałowa krótka ballada "We Can Be As One", którą udostępniono jedynie na europejskiej edycji "Isla De Muerta".
No dobrze, niech będzie, w ostatecznym rozrachunku o kapkę wyżej wypada niedawny "Albion", ale przecież minimalnie przegrać z takim przeciwnikiem, to nie wstyd.




Andrzej Masłowski 


Radio "AFERA" 98,6 FM (Poznań)  - www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00



"... dla tych, którzy wiedzą co w muzyce najpiękniejsze"