piątek, 26 czerwca 2015

element zaskoczenia

Wakacje, wakacje,.... hooray, hooray, it'a a holi holiday, jak śpiewali niegdyś Boney M. Dzieciaki mają od dzisiaj wolne. I od razu zrobiło się ciepło. Dobrze, że do roboty zabrałem cienką szmatkę, bo bym się w tym długim rękawie ugotował.
Sypnęło plakatami reklamującymi oba polskie koncerty Camel. Czekałem na nie. To znaczy, na te plakaty, bo na koncert już wiercę stopami. To nie ta publiczność, której wystarczy tylko sucha notka w internecie, musi być plakat. To prawdziwa zachęta. Ja też jestem z tego pokolenia, plakat musi bić po oczach. To będzie wielkie wydarzenie, do teraz nie mogę uwierzyć, iż to się dzieje naprawdę, i to w moim mieście. Historia tej pięknej grupy już wkrótce zahaczy o mój rodzinny Poznań - piękne, prawda?
Trochę się martwię o Heather Novą. Idzie do mnie z dalekiej zagranicy i nie chce dotrzeć. Oby gdzieś po drodze nie zaginęła. Długo coś.... Kolega zamówił egzemplarz bez podpisów, bo tak sobie zażyczyłem. Nie znoszę bazgrołów na okładkach, nawet jeśli je smarują moi ulubieńcy. Musiałbym kupować z każdego tytułu po dwa egzemplarze, bo jeden musi być z pełną krasą projektu graficznego okładki. Dla mnie takie pobadźgane płyty nie są nic warte, choć ich posiadacze chodzą przecież z podniesioną głową. A nawet sami się podstawiają po niejednym koncercie.
Ucięliśmy sobie ostatnio z "gotyckim" Krzyślkiem pogawędkę o starych dobrych czasach. Pre-internetowych. Człowiek żył w sporej niewiedzy, ale było ogólnie jakoś fajniej, no i był "ten" element zaskoczenia. Brakuje mi niespodzianek, dzisiaj już wszystko wiem, bo nawet jeśli się sam nie dowiem, to od razu mi ptaszki doniosą. Tęsknie za takim biciem serca z zaskoczenia, kiedy to wchodząc do sklepu z płytami zaskakiwały mnie co rusz nowe albumy ulubieńców, o których ukazaniu się nie miałem jeszcze kilka chwil wcześniej zielonego pojęcia. No i później to zniecierpliwienie, by jak najszybciej dotrzeć do domu i posłuchać. Dzisiaj niemal o każdej płycie wiem wszystko z wyprzedzeniem kilkutygodniowym. I to jest takie stękanie - już za trzy tygodnie,... jeszcze dwa tygodnie, ...ach pozostał jeszcze tydzień..., dwa dni..., dzisiaj...już! Takie wyczekiwanie jak na obiad w drogiej restauracji, a później na talerzu tyle co kot napłakał, za to od rachunku głowa boli.
Pamiętam moje częste wypady do Berlina. Zawsze z każdego takiego przywoziłem po kilka niespodzianek i byłem najszczęśliwszym pod słońcem. Dzisiaj już tego nie ma, bo ten cholerny internet i dobroduszni ludzie odbiorą mi każdy milimetr radości. Bo oni już wiedzą, więc od razu muszą sprzedać newsa. Poza tym, oni już wiedzą, więc są pierwsi, a skoro pierwsi, to lepsi. Gdy umiera jakaś znana postać, to sms-y grzeją się w mym telefonie do czerwoności. Ale tylko góra przez pierwszą godzinę, lub dwie, od czasu ogłoszenia danego smutnego faktu przez wirtualną, albo onet.pl. A ty weź bracie na Facebooku wklej klepsydrę dopiero następnego dnia, to ci napisze jeden z drugim "łe tam, przecież to już wiadomo od wczoraj". Nawet śmierć musi być szybka, bo ta wczorajsza jest już nieaktualna, więc czekamy na nową. A przecież tam, dokąd zmierzają przez nas opłakiwani, nikt nie mierzy czasu żadną miarą. Dla jednych rżną na harfach anioły, a drudzy zapadają w wieczny mrok. Każdemu wedle zasług. Ja do piekła, bo jestem za in vitro. I dobrze, bo jak bym miał spędzać czas z księdzem Oko "oko w oko", to dziękuję.




Andrzej Masłowski 



Radio "AFERA" 98,6 FM (Poznań)  - www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00



"... dla tych, którzy wiedzą co w muzyce najpiękniejsze"