czwartek, 6 listopada 2014

TANGERINE DREAM - "Rockoon" - (1992) -

TANGERINE DREAM 
"Rockoon" - (1992)
****

W sierpniu 1992 roku moje życie uległo przemianie. Bardzo znaczącej dla jego dalszego przebiegu, jak się wkrótce miało okazać. Najkrócej mówiąc, zamieniłem stołek nudnego biurokratycznego gryzipióra na coś, co robię do dzisiaj, w dodatku z dużo większą satysfakcją. Z tym okresem wiąże się również szereg faktów związanych z samą muzyką.
Przechodząc zatem na ten grunt dodam, iż większość ówczesnych młodych ludzi (a i ja sam byłem jeszcze na grubo przed trzydziestką) zasłuchiwało się tamtego lata Nirvaną czy Pearl Jam, ewentualnie bardziej niszowymi Pixies czy Jesus And Mary Chain. Ci ostatni właśnie sprowokowali wtedy nową płytę - jak wiemy, nie wzbudzającą jednak szczególnego zainteresowania. Różne panowały trendy (jak zawsze zresztą), jedni chwytali za grunge, inni poszukiwali "starego" w nowej szacie (albumy Genesis, Marillion, Hawkwind czy Pendragon - ach, co to były za nowości), jeszcze inni podziwiali delikatność Enyi, czy nowego oblicza Clan Of Xymox - jako osamotnionego już Xymox. Z kolei tacy The Mission zrealizowali świetny "Masque". Co prawda inny i nie gotycki, a przebojowo-orientalizujący, niemniej słuchało się tego nad wyraz wybornie - choć "czarne peleryny" kręciły nosem. Tak było. Sprzyjała temu wszystkiemu nowa dekada, także nowej, młodej i wolnej Polski. A więc, nowy duch, nowe nadzieje, nowa muzyka. Wówczas także swój najnowszy album nagrali przyblakli z lekka Tangerine Dream. Niby zawsze szanowani, historycznie zapamiętani, ale w tamtym czasie nie wzbudzający jakiejś szczególnej namiętności chyba u nikogo. 
Prawdą było też, że w zespole od dawna nie było takich nazwisk jak: Peter Baumann, Johannes Schmoelling czy Christopher Franke. Z całości ostał się jedynie Edgar Froese (muzyk występujący w grupie od początku) , do którego dobił jego syn Jerome (wówczas ledwie 22-latek). Typowe - family business.
Na albumowej liście nagrań nie widniały jak to dawniej po dwie, góra trzy kompozycje, o czasach trwania 15-20-minut, a zastąpiły je teraz miniatury 5-7-minutowe. To niemal jak piosenki, tyle że w pełni instrumentalne. Nie tylko fakt, iż same w sobie krótsze, ale i przy okazji mniej złożone - czytaj: o prostszej konstrukcji. Te na szczęście zaznaczały się zgrabnymi i wysublimowanymi melodiami, i co istotne - wciąż rozpoznawalnym stylem. Należy dodać, iż szeroko podanej tu elektronice, asystowały dodatkowo gitara, instrumenty perkusyjne czy nawet saksofon.
Zapewne miłośnikami tej płyty nie stali się nigdy entuzjaści wcześniejszych dzieł na miarę: "Tyger" czy "Le Parc", a co dopiero potęg w rodzaju: "Stratosfear", "Ricochet", "Cyclone" czy choćby "Force Majeure", ale mnie "Rockoon" jednak się spodobał. I cieszę się, że wreszcie po ponad dwudziestu latach zdobyłem go na płycie kompaktowej. W oryginalnej okładce - co pragnę szczególnie podkreślić. Bo właśnie takiej wersji, w dodatku w idealnym stanie, od dawna poszukiwałem. Muzykę znając, ale ze wznowionego wydania, z koszmarnie oszpecającą je okładką, ta nie smakowała mi jakoś nigdy należycie. Teraz to się zmieniło.
Oto kolejne spełnione małe marzenie, które składa się przecież na ogrom życia.




Andrzej Masłowski


RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

(4 godziny na żywo!!!)

===============================

"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP