niedziela, 9 listopada 2014

PENDRAGON - "Men Who Climb Mountains" - (2014) -

PENDRAGON 
"Men Who Climb Mountains" - (TOFF RECORDS) -
***1/2


Niedawno gościliśmy w Polsce Pendragon na kilku koncertach, które zresztą okazały się niemałym sukcesem. Wraz z nimi muzycy przywieźli także nową płytę, a jedną trzecią z jej materiału grupa zaprezentowała na żywo na każdym z przedstawień. Reszty należało już sobie posłuchać w domowych czterech ścianach.
Przyznam, iż nowego albumu nieco się obawiałem. Po genialnym "Passion" (2011) można było spodziewać się kroku wstecz, albo przynajmniej delikatnej obniżki formy. Nie da się przecież wiecznie nagrywać samych arcydzieł, do każdego muszą w końcu zawitać chwile słabości. I w tym względzie poczułem nawet pewną ulgę, ponieważ niespecjalnie chciał mnie zachwycić ten ich nowy album. Od samego początku było w nim coś nie tak. Pilotażowy "Beautiful Soul" coś nie poruszał, a przecież ten zespół z reguły zawsze czymś urzekał. Do tego, przeczytałem jeszcze wszystkie promocyjne materiały, także wywiady, z których jasno wynikało, że będziemy mieć do czynienia z albumem konceptualnym, a tego typu dzieła nie zawsze dają się całościowo obronić. Może dlatego, iż te największe już dawno temu powstały? Poza tym, im więcej medialnego szumu i tłumaczenia własnemu odbiorcy czego i jak ten ma słuchać, z reguły wywołuje odmienne reakcje. I w tym momencie pisania tego tekstu, powinienem sprowokować nagły zwrot akcji i oświadczyć, że oto mamy jednak przed sobą kolejne wielkie dzieło Pendragon, a najlepiej jeszcze dołożyć całości szczyptę pikanterii o cechach jego wybitności. I proszę mi wierzyć, najchętniej tak bym właśnie postąpił. Już choćby za same dotychczasowe zasługi (płyty "The World", "The Window Of Life", "The Masquerade Overture", ..... ) przypiąłbym Pendragon kolejny błyszczący order. Gdybym tylko miał ku temu przekonanie. I kto wie, być może za czas jakiś...  Lecz jeszcze nie teraz. Bo choć "Men Who Climb Mountains" jest autentycznie płytą bardzo dobrą, a momentami nawet wspaniałą, to nie noszę w sobie poczucia obcowania z czymś niezwykłym - jak to bywało w przypadku przynajmniej połowy kompozycji na dwóch jak dotąd ostatnich płytach, by już nie cofać się do bardziej odległej przeszłości.
U Pendragon znajdziemy jednak zawsze niepoliczalne zasoby pięknych melodii, z rozmarzonym i naszpikowanym wrażliwością śpiewaniem Nicka Barretta , który jeszcze okazalej potrafi malować i czarować swą gitarą. Lecz, poza samym Barrettem, każdy z muzyków tego zespołu również gra ze sporym przejęciem i najpiękniej jak to tylko możliwe. Bo choć "Men Who Climb Mountains" nie jest jak to dawniej bywało żadną baśniową opowieścią, to jednak z muzyki Pendragon wciąż unosi się pewien element magii i zapach czarodziejskich krain. Nawet jeśli Nick Barrett tym razem zachłysnął się tematyką alpinizmu, zgrabnie porównując wyczynowe wspinaczkowe wyprawy do chęci zdobywania najwyższych celów przez każdego z nas. Jako, że człowiek także przez całe swoje życie o coś walczy, do czegoś dąży, chcąc sobie i innym wiele udowodnić. I takie kolory jakie ze sobą niesie życie każdego z nas znajdziemy właśnie na tej płycie. Ze światłem i mrokiem, piekłem i niebem, smutkami i radościami - w celu dążenia do doskonałości.
Tak jest tutaj począwszy od intro "Belle Ame" i jego rozwinięcia w "Beautiful Soul" ("...świat jest pełen głupców, którzy są zbyt przestraszeni, by wspiąć się na szczyty prawdy...") aż po ostatni "Netherworld" ("... nie ma dla nas przyszłości jeśli zapomnimy kim jesteśmy...."). Z wieloma porywającymi w środku fragmentami, jak choćby w blisko 11-minutowej mini suicie "Come Home Jack", w której dramaturgia narasta z każdą postawioną na pięciolinii nutą. Od nieco rozmytej i na pół przybrudzonej gitary, poprzez delikatne rozwinięcie, aż po "hałaśliwą" część późniejszą.
Jednym z moich faworytów tego albumu pozostaje "Faces Of Light". Rozpoczyna go prosta fortepianowa melodia, która ewidentnie z każdą sekundą brnie ku prześlicznej partii gitarowej, odpowiednio dopasowanej do głosu Barretta i towarzyszących mu dodatkowych zaśpiewów. Muzycy wykorzystali w brzmieniu tej kompozycji wszystko co obecnie jawi się nowoczesnością, plus tylko dobrze sobie znaną przebojowość.
Proszę się przyjrzeć również kolejnemu 11-minutowemu "Explorers Of The Infinite". Niesamowite wrażenie robi tu takie niby uczucie towarzyszenia kilku akustycznych gitar grających na raz, a zagranych przecież na ledwie tej jednej jedynej - Barrettowskiej. Nastrojowa zwrotka, melodyjny podniosły refren, dostojność Nolanowskich klawiszy, no i ta "mandolinowa" gitara, która nie opuszcza nas nawet na krok. Nie dziwi mnie, że muzycy grają to obowiązkowo na swoich ostatnich koncertach. To taki Pendragon w koronie.
Proszę posłuchać jak cudownie ta sama gitara maluje w "In Bardo", bądź jaką wielobarwność proponują "Faces Of Darkness" czy "For When The Zombies Come". To także są bardzo udane kompozycje. Nawet jeśli nigdy nie staną w równym szeregu z "It's Only Me", "Indigo", "Empathy" czy "The Green And Pleasant Land" (że posłużę się tylko tymi z ostatnich dwóch płyt) nie można im odmówić charakteru i swoistego uroku. Tak samo jak całej "Men Who Climb Mountains" - płycie bardzo udanej, nawet jeśli tym razem Pendragon nie wspięli się na samej góry szczyt.




Andrzej Masłowski


RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

(4 godziny na żywo!!!)

===============================

"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP