Chwalipięctwa ciąg dalszy. Otóż, Before A Burning Earth (mego syna Tomka), wygrali kolejną nagrodę, mianowicie gwarantującą udział w Festiwalu Mad Skillz. Dzięki czemu zagrają na tej samej scenie co grupa Frontside, czy taka gwiazda jak Dog Eat Dog !!!. Przyznam, że choć muzyka ta, daleka jest od moich upodobań, to ów wyczyn cieszy, a i traktuję go jako sporych rozmiarów sukces.
Ale ja też odnoszę sukcesy Drodzy Państwo. W dziedzinie tolerancji. Jako, że wciąż uważam rap, hip hop i tym podobne tyfusy za gówno straszne, to jednak zgodziłem się, by w mojej robocie czterech młodych szczunów maniaków, nakręciło fragment do raperskiego teledysku. Zobaczyłem przy okazji jak to się tworzy, a także przyjrzałem się nieco z boku pasji owych młodych ludzi, którzy w tymże klipie "zaśpiewali" o kolekcjonerstwie płyt , wyśmiewając jednocześnie sępów you-dupowatych. Kurde balans , oby mnie tylko jaka klątwa nie naszła.
Poza tym, dostałem mini propozycję napisania kilku słów do pewnej tworzącej się właśnie książki, o bardzo mi bliskim zespole. Szczegółów na razie nikomu nie ujawnię, by nie zapeszyć całej tej sprawie. Lecz, gdy już to wypali, to ...ach!
Wczoraj nieco popiliśmy z moim szwagrowskim, a nasze kobiety wraz z nami. Trochę trza było pogadać o pierdołach , bo inaczej baby się poobrażają, choć my ze szwagrowskim moglibyśmy godzinami tylko o muzyce, o płytach, o okładkach, o ich unikatowych wydaniach, itd..., itd ...
Muszę przyznać, że szwagrowski bardzo się wyrobił w ostatnich latach i uzbierał "niezłą" kolekcję głównie ze starego rocka. Wiele moich ulubionych tytułów paskud posiada teraz nawet w ładniejszych edycjach od tych moich - niestety! :-) Zauważyłem, że nawet zakupił sobie kilka współczesnych reedycji klasycznych albumów na winylach, takich drużyn jak: Fleetwood Mac, The Kinks czy Blind Faith, choć do dzisiaj maestro nie zaopatrzył się jeszcze w gramofon. Cóż - dziwak! Obiecał jednak, że wkrótce go zakupi, a na razie chodzi z tymi analogami do swojego brata, jeśli przychodzi mu taka potrzeba na ich zapodanie. Można i tak. Nic mnie już nie zdziwi, w życiu napatrzyłem się na różnych dziwaków, choć wszyscy mi dookoła powtarzają, że największym jestem właśnie ja. Hmm...
I coś w tym jest, bo nawet lubiąc ludzi tzw. "normalnych", nie zawsze Ci, potrafią się ze mną dogadać, pomimo, iż mnie samemu wydaje się akurat zupełnie na odwrót. Ale Drodzy Państwo, nawet w tej odskoczni od poziomu normalności, też bywa róznie. Niedawno napisałem Państwu tuż po wspaniałym koncercie Bon Jovi w Gdańsku, że było to dla mnie spełnienie marzeń, no i że w tej naszej mentalności ludziom ciężko jest zrozumieć inne spełnianie marzeń jak tylko te z udziałem Black Sabbath, Zeppelinów, Maidenów, itp... Otóż mało kogo zainteresowała moja podnieta kapitalnym szoł Bongioviego, za to tuziny ludu zapytało czy byłem na McCartneyu. I choć wielbię Paula, a Beatlesów mógłbym bez niczyjej pomocy nosić lektyką, to zawsze powtarzam, iż Bon Jovi odegrali w moim życiu równie wielką rolę. Jaką? Otóż, pomalowali mój młodzieńczy świat, muzyką na wesoło, niespotykaną dotąd melodyjnością, soczystością i r'n'rollowością zarazem. Wiem, wiem, co ja godom, co ja godom, przecież w Polsce przeciętny fan rocka "musi" się tylko onanizować Hendrixem, Allmanami, Doorsami lub liryką Boba Dylana. W przeciwnym razie jest się albo nieautentycznym, albo jakimś strasznym cieniasem. Dlatego uważam, że daleko nam do normalności uciech ziemskich. Albowiem nie tylko należy poprawiać nas Polaków względem tolerancji religijnych czy seksualno-obyczajowych, ale i także tolerancji artystycznych. Bo cienko z tym u nas Drodzy Państwo tak, że aż utknęliśmy sto lat za murzynami. O pardon - afroamerykanami, i to najlepiej tymi bez psów co obsrywają wszystkim pachnące trawniczki, bądź takimi braćmi Kuntakintego, którzy mięsa do ust nie wezmą, a na widok marchewki i ogóreczka, pały im stają.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)