wtorek, 24 grudnia 2019

THE PINEAPPLE THIEF "Hold Our Fire" - (2019) - / MARILLION "Marillion With Friends From The Orchestra" - (2019) - / PINK FLOYD "The Later Years 1987-2019" - (2019) -



THE PINEAPPLE THIEF 
"Hold Our Fire"
 /KSCOPE/  ***1/2












MARILLION 
"Marillion With Friends From The Orchestra"
/INTACT/  ****











PINK FLOYD
"The Later Years 1987-2019"
/PARLOPHONE/  ***2/3










Opublikowane przed chwilą "Hold Our Fire" stanowi za wycinek ubiegłorocznej trasy, podczas której The Pineapple Thief promowali najnowszy studyjny album "Dissolution". Teoretycznie wszystko fajnie, a jednak wypada żałować, że finalnie skrojone CD wydaje się zdecydowanie przykrótkie. Tym bardziej, że z natury rzeczy, i tak już niedługie koncerty Brytyjczyków, spokojnie dałoby się upchnąć w objęciach 80-minutowego nośnika, a tak, otrzymujemy ledwie 50 minut lubianej muzyki, za to dla równowagi, ze sporą dawką - względem oczekiwań - niedosytu.
W zasadzie, słuchamy tylko zawartości "Dissolution", tyle, że z przemieszaną na potrzeby aktualnych koncertów tracklistą. Jedynym rodzynkiem spoza objęć nowego albumu jest starsze o dekadę, ekspresyjne, a i w niemałym stopniu doprawione nutką psychodelii "3000 Days". Skromnie, choć mimo wszystko miło pobuszować w świecie muzyki, w której pobrzmiewa utęsknionym prog rockiem a'la Porcupine Tree, senną i odrealnioną atmosferą piosenek Radiohead, czy też wielopowierzchniową mocą art rockowych kawałków Muse. No i trudno nie wspomnieć o atucie, jakim kojący, ale też troszkę obłąkany śpiew Bruce'a Soorda. Gdyby nie jego charyzma, The Pineapple Thief byliby tylko kolejnym zwykłym zespołem, któremu by się zbyt wiele marzyło. Oczywiście wyznawcy wszystkiego, co podpisane nazwą King Crimson, nie przeoczą również roli perkusisty, w którego uniformie jeden z kilku karmazynowych bębniarzy, Gavin Harrison - w przeszłości muzyk Porcupine Tree, jak również okazjonalny współpracownik Lisy Stansfield.

Do prog-rockowych nowości dorzućmy jeszcze świeże albumy Marillion oraz Pink Floyd. Pierwszy z nich - "Marillion With Friends From The Orchestra" - przedstawia dawną ekipę Fisha w świetle wyselekcjonowanych na tę okoliczność dziewięciu nagrań, powstałych już po czasach świetności pierwszego wokalnego frontmana. Steve Hogarth z kompanią potraktowali wyzwanie na orkiestrę, utkane z przyjaciół, w którego składzie stanął kwartet smyczkowy In Praise Of Folly String Quartet, saksofonista Phil Todd (w suicie "This Strange Engine"), waltornista Sam Morris oraz flecistka Emma Halnan. Smaczku ostatecznemu efektowi dodaje fakt powstawania dzieła w kilku
odpowiednich miejscach dla uduchowionej atmosfery tej muzyki, jakimi Marillion'owskie studio "The Racket Club" czy też mieszczące się w Wiltshire, a owiane dobrą sławą "Real World Studios" - należące do Petera Gabriela. Następstwem nadspodziewanie dobry efekt, pomimo iż nagrania artystów rockowych z symfonikami zazwyczaj pobrzmiewają nudą. Marillion jednak mieli receptę na przyrządzenie dawnej potrawy w nowym piecu. Sporo na tym przedsięwzięciu zyskała suita "This Strange Engine" - rzecz o roli ojca w życiu Hogartha, a jednocześnie kompozycja będąca dla niego hołdem. Na dawnej płycie utwór zamykała długa cisza, po której wynurzały się durne harce Hogartha. W moim odczuciu kłóciły się one z wcześniej wytworzonym nastrojem. Tu natomiast utwór potraktowano od początku do końca z należnym mu szacunkiem, wytwarzając niemal mistyczną infrastrukturę. I myślę, że wszystkie pozostałe dostarczone tu kompozycje otrzymały równie dostojną oprawę. Żaden sympatyk Marillion nie powinien zatem odwrócić głowy od nowych wcieleń "Seasons End", "Beyond You", "Fantastic Place" czy przepastnej - nie tylko w rozmiarach - suity "Ocean Cloud". Nawet, jeśli po 30 latach urzędowania Hogartha w roli wokalisty wciąż u niemałej rzeszy dawnych fanów nie milkną szlochy po Fishu, Hoggy czyni swą powinność bez żadnych fochów oraz ku idei, pod płachtą: "in the name of rock'n'roll". Nawet, jeśli twórczość Marillion to żadne parkietowe harce. Cóż, Hogarth od początku nie ma lekko, aby więc zostać księciem, musiałby po wsze czasy przepraszać za dokonane w Marillion'owskiej sztuce ekscesy, jak też zjeść beczkę towotu oraz przyjąć śluby czystości. A i tak będą mu wbijać szpile.
Muzyka z "Marillion With Friends From The Orchestra" to stan duchowości, choć przeniesiony na grunt materii. Materii, której piękno zuchwale zatacza geograficzne kręgi. Amen.

Na koniec pozostawiłem ostro przyciętą względem równocześnie wydanego okazałego wielopłytowego boxu pojedynczą płytę z rarytasami Pink Floyd, okresu 1987-2019. Będącą jedynie skrawkiem obfitego pudła "The Later Years", stanowiącego za odpowiedź na niedawne "The Early Years 1965-72". Czekamy więc już tylko na bombonierkę z najbardziej popularnego okresu "middle years" - opiewającego od "Dark Side Of The Moon" po "The Final Cut".
Jako, że nie władam pensją poselską przyszło mi chwilowo zadowolić się tzw. wersją highlights, zaś na myśl o docelowym okazalszym odpowiedniku jedynie przejeżdżam po ustach spragnionym językiem.
Na osieroconym pojedynczym albumie nie jest materiału za dużo, choć wydawca i tak uczynił wiele, by zamknąć jego gabaryt w optymalnych 79 minutach i 58 sekundach.
Nie ma tu niczego, czego byśmy nie znali. Kwestia rozbija się tylko o niepublikowane dotąd wersje "studio" lub "live" poszczególnych kompozycji, bądź nowych remiksów. Oczywiście sprawa nie dotyczy zbieraczy wszelakich bootlegów, którzy od dawna znają z pirackiego LP lub CD cały występ z Knebworth z 1990 roku (wcześniej opublikowano oficjalnie tylko fragment - na podwójnym "Live At Knebworth", którego zawartość dotyczyła jedenastu uczestników tamtego festiwalu). Oczywiście, w odpowiednio słabszej dla tego typu wydawnictw jakości.
Na "The Later Years 1987-2019" wyciąg z festiwalu w Knebworth reprezentują: "Shine On You Crazy Diamond", "Comfortably Numb" oraz "Wish You Were Here". Do pozostałego koncertowego grona dobijają tu jeszcze nowo zremiksowane "Run Like Hell" oraz "Us And Them" - oba fragmenty pochodzące z pierwszego w karierze Pink Floyd live albumu "Delicate Sound Of Thunder" - nie licząc rzecz jasna jednej z dwóch płyt zbioru "Ummagumma".
Resztę stanowią, albo remiksy nagrań studyjnych ("One Slip", "Sorrow" czy "On The Turning Away"), albo inne wariacje kompozycji wyjętych z sesji do "The Division Bell" - instrumentalne "Marooned Jam", niedopracowane, a tym samym uboższe "High Hopes" oraz nieznacznie dłuższe, lecz najbliższe albumowej prawdzie "Lost For Words".
Pojedyncze "The Later Years 1987-2019" to tylko ciekawostka, przy której dopiero setlista boxu wskazuje na prawdziwą mnogość smaczków. Ale to już fonograficzny Sheraton.







Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"