piątek, 13 grudnia 2019

CORELEONI - "II" - (2019) -








CORELEONI
"II"
(AFM RECORDS)

****1/2






Żaden z tego hardcore, metalcore czy grindcore, a CoreLeoni. Sprawna chilijsko-szwajcarska machina, pod której na półmafijną nazwą ukrywają się głównie ex- bądź aktualni muzycy Gotthard, plus niezły wydzierus Ronnie Romero. Ten ostatni na co dzień do boju zagrzewa nie tak wcale odlegle wskrzeszonych Rainbow, ale przede wszystkim na omawianej "II", śpiewa zdecydowanie bardziej przekonująco niż w Lords Of Black, dzięki którym wypłynął - choć niedawno ostatecznie porzucił dotychczasowych hiszpańskich kamratów. Od razu dołożę, iż szefem CoreLeoni, co zresztą w dużym stopniu sugeruje już sama nazwa, stoi wyśmienity, bowiem okazujący z serca płynące szarpanie strun, gitarzysta Leo Leoni. Zresztą, Leoni szefuje wszędzie. A przede wszystkim, w macierzystych Gotthard. Choć, gdy żył jeszcze wokalista Steve Lee, obowiązki przywódcze przemiennie pełnili obaj ci panowie. To dopiero trzeba mieć giętki kręgosłup.
Oto kolejne porywające hard'n'heavy, którego słucham z największą przyjemnością. Niewiele takich płyt, choć z pozoru ogrom. Ale tu obowiązują zasady starej dobrej szkoły. Nie ma więc ucieczek w eksperymenty, w nienaturalne brzmienia, tym bardziej żadne niepotrzebne kombinacje czy jakiekolwiek napinanie pasa. Jest to, co w takiej formule być powinno, czyli zapierające dech melodie, kąśliwe riffy, wybuchowe gitarowe solówki oraz wokal, przy którym lody topnieją. Ojciec chrzestny rodu Coreleoni - Leo Leoni, to prawdziwy Marlon Brando szwajcarskiego hard'n'heavy, a dzięki tej płycie jegomość jeszcze mocniej ściska berło.
Cała filozofia drugiego longplaya CoreLeoni opiera się o niedawny ich debiut, a więc o nadanie nowego znaczenia klasykom Gotthard, które na albumowych skrawkach upiększono scoverowanymi smaczkami, jak wbity w albumowe intro wycinek z Dimitrija Szostakowicza ("Waltz No.2"), ponadto zamykającego płytę tematu miłosnego z "Ojca Chrzestnego" - kompozycja Nino Roty ("Il Padrino"), czy efektownie podmetalizowanego bluesa Johna Lee Hookera "Boom Boom"- którego moc to prawdziwe bang bang. Ach, są jeszcze premierowe "Queen Of Hearts" i "Don't Get Me Wrong", a i jeszcze cover grupy Cobra "Travelin' Man" - tutaj jako "I'm Your Travellin' Man". Całą resztę stanowi spory akwen mniejszych lub większych przebojów Gotthard, z racji rodowodowej przynależności, szczególnie wielbionych w krajach niemieckojęzycznych. A jest ich tak wiele, że nawet przez ściśniętą marynarkę rękawami wypłyną.
Całość szablonowo nie posiada choćby jednego czystego dźwięku, co wobec metalowego ucha tylko dodatkowym atutem. Jednak nawet w tak zwartej komitywie, da się wybrać wisienki, tak więc celem wyróżnienia, do odznaczeń wystąp: bezkompromisowe "Standing In The Light" i "She Goes Down", zionące typową dla lat siedemdziesiątych dramaturgią "No Tomorrow", tak jeszcze naznaczone efektem wah-wah "Mountain Mama" oraz ździebko purpurowo-tęczowy heartbreaker "Angel".
Ciekawi mnie tylko, co CoreLeoni zaczną grać, gdy już wyczerpie się pakiet możliwości śpiewnika Gotthard? Oby tylko nie za bardzo zachłysnęli się włoszczyzną, bo wylądują na festiwalu w San Remo.






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"