sobota, 23 lutego 2019

CARAVAN - piątek 22.02.2019, Poznań, klub "Blue Note"

Genialny koncert! Niesamowity, niezwykły, czarujący, i nie wiem jakich jeszcze użyć przymiotników, by określić to, co wydarzyło się podczas piątkowego wieczoru w lubianym przeze mnie Blue Nocie.
Caravan - legenda rocka jazz/psychodeliczno-progresywnego. Od zawsze byli moimi faworytami na słynnej Sceny Canterbury. Może dlatego, że pomimo wielu odjazdów, mimo wszystko grali pięknie, baśniowo, a do tego ważyli proporcje pomiędzy melodiami a improwizacjami. Te wszystkie inne Gongi i Soft Machiny snuły dla mnie totalnie niezrozumiałe rzeczy. Zawiłe, pokręcone, po prostu nieznośne, a Caravan ze swą swobodą i elegancją zawsze lśnili.
Czułem, że dzisiaj będzie wspaniale, lecz występ Pye'a Hastingsa i pozostałej czwórki, przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. A przecież Blue Note nie pękał w szwach, choć pustek też raczej nie było. Mimo wszystko uważam, że ta muzyka powinna przyciągnąć co najmniej czterokrotnie większą publiczność. Co to jednak znaczy promocja i ogólne obeznanie. No właśnie. W Polsce Camel zna niemal każdy sympatyk prog rocka, natomiast Caravan już niekoniecznie. I to się przekłada później na koncertową frekwencję. Przepraszam za zestawienie obok siebie tych dwóch rockowych legend, jednak uważam, że obie formacje grają muzykę
pokrewną, która powinna docierać do tych samych odbiorców, a na dodatek jedni i drudzy pochodzą z tej samej epoki.
Pozwolę sobie teraz na pewną złośliwość. Otóż, nie tak dawny koncert Camel, który dokonał się w poznańskiej Hali Targowej, autentycznie był świetny, lecz na pewno nie magiczny, natomiast dzisiejszy Caravan właśnie taki był. Tylko, że wówczas na Wielbłądów przybyło ze dwa tysiące fanów, a dzisiaj circa z dziesięć razy mniej. Niepojęte, co potrafi zdziałać magia nazwy. Gdzieżże byli dzisiaj ci wszyscy Camelowcy, ci zadeklarowani odwieczni entuzjaści wielkiego grania? Przecież to był koncert właśnie dla nich. Było więc oczekiwanie i na przemian bajkowo, baśniowo i jednocześnie odlotowo.
Pye Hastings nadal ślicznie śpiewa. Delikatnie, swobodnie, czarująco, a jego wokal harmoniami podpierają organista Jan Schelhaas (niegdyś m.in. w Camel) oraz absolutnie wszechstronny (skrzypce, flet i gitara) Geoffrey Richardson. Tak tak, ten sam jegomość, który w swoim czasie grywał nawet z Chrisem De Burghiem czy Justinem Haywardem.
W niektórych momentach myślałem, że mi z wrażenia z zawiasów wyskoczy serce. Nawet nie będę silić się na gruntowne omawianie koncertu, ponieważ należało być i poczuć tę chłostę na własnej skórze.
Poprosiłem Pana dźwiękowca, by mi udostępnił - celem ustrzelenia fotki - pełną setlistę, leżącą na jego sprzęcie, a na której to podstawie realizował on cały występ. Dzięki temu nie muszę teraz obciążać starczej pamięci, a jednocześnie mogę wystrzec się ewentualnych z mojej strony nieścisłości. Proszę zauważyć, że przy wydrukowanych tytułach, ręcznie dopisywano instrumenty, które w konkretnych kompozycjach wiodły prym. Czyli stanowiły za swoistą atrakcję.
Geoffrey Richardson, w którymś momencie, gdzieś pomiędzy wierszami, wspomniał zmarłego niedawno Richarda Coughlana, ale jeśli moje uszy dobrze wychwyciły, padło też nazwisko Richarda Sinclaira. A może Dave'a Sinclaira?. Nieważne, przecież obaj panowie byli niegdyś ważnymi ogniwami tej kapitalnej ekipy. I wszyscy stanowili za monolit.
Zapachniało dzisiaj latami siedemdziesiątymi, oj zapachniało. Zrobiło się młodzieńczo. I nic to, że wszyscy "Karawani" są już dzisiaj starszymi panami. Nieco posiwiałymi, noszącymi krótsze, przerzedzone włosy, skoro grają jakby wciąż stanowili młodą pakę prawdziwie zakręconych hipisów.
Proszę tylko zerknąć na zestaw utworów. Kłaniają się płyty: "If I Could Do It All Over Again, I'd Do It All Over You", "In The Land Of Grey And Pink", "Waterloo Lily" czy też "For Girls Who Grow Plump In The Night". Czego chcieć więcej? W dawnych czasach moje pokolenie o takich koncertach mawiało: zobaczyć i umrzeć.
Strasznie mnie wkurza, gdy ludzie recenzując koncerty świstają wytartym sloganem: kto nie był, niech żałuje. Ale tym razem nawet ja mam ochotę doprowadzić do białej gorączki tych, których stać było, a przysknyrzyli. Usprawiedliwiam tylko niemajętnych, ponieważ sam często dostępuję wypłowiałego portfela. Tak Moi Drodzy, Caravan dali jeden z najwspanialszych koncertów, na jakich miałem okazję zagościć. A widziałem wiele.
Boję się o nadmiar aż tylu dobrych emocji, wszak serce mam w wieku jesiennym, a natłok radości może mnie kiedyś wykończyć.
Cóż za tydzień. We wtorek świetni Uriah Heep, a dzisiaj muzyka z okolic, gdzie czas i przestrzeń przestają istnieć. Mam też świadomość, iż przed chwilą dokonała się absolutna supremacja piękna. Oby tylko tych zasobów zbyt pochopnie nie wyczerpano. Mam jeszcze kilku wykonawców na muszce.
Powiadają, że przypływ lat każdego pochłania. Być może, lecz po Caravan tego nie widać.







Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
 
  ==================================
 
Grupa na Facebooku:
"Nawiedzone Studio - Słuchacze"