wtorek, 18 grudnia 2018

KAREL GOTT - "Ta Pravà" - (2018) -








KAREL GOTT
"Ta Pravà" 
(SUPRAPHON)

***1/2





Podczas niedawnego pobytu w Pradze trafiłem przypadkiem - na dosłownie kwadrans przed zamknięciem - do firmowego sklepu Supraphonu. W czasach dawnej Czechosłowacji najbardziej znaczącej - obok innych prestiżowych, lecz o wiele mniej zasobnych firm, jak Opus czy Panton - wytwórni płytowej, dla której od zawsze skrupulatnie realizuje się Karel Gott. Ten czeski piosenkarz - tylko z pozoru o "gotyckim" nazwisku - zdobył uznanie w całym dawnym Bloku Wschodnim, jak też zyskał sporą rzeszę sympatyków w drugim obszarze płatniczym, a więc w krajach, typu RFN, Austria i jeszcze przynajmniej kilku innych, zarówno na Starym jak i Nowym Lądzie. Jego przebogata biografia płynie równie szerokim korytem, co okazała Wełtawa.
Nie przebierałem długo w najnowszych kompaktach salonu Supraphonu. Decyzja w zasadzie nastąpiła tuż po natrafieniu na przegródkę "Karel Gott", gdzie stacjonowało przynajmniej kilkanaście starszych albumów Mistrza, w tym najświeższy "Ta Pravà". Błyskawicznie dopadła mnie ciekawość zapoznania się z aktualną formą piosenkarza, którego uwielbiałem jako 12-/14-latek, ze szczególnym naciskiem na świetną anglojęzyczną płytę "From My Czech Song-Book" (zawierającą piękny kawałek o Paganinim) - wydaną w 1975 roku. Z racji ówczesnego szczenięcego wieku poznałem ją dwa lata później, i dosłownie pożerałem z taką łapczywością, co najsmaczniejsze pod słońcem ciasteczka rożki, w koniecznej wersji na podłożu makaronikowym.
Pragnę wszem i wobec obwieścić, iż ten blisko osiemdziesięcioletni dżentelmen, a jednocześnie gigant czeskiej piosenki, ma się tak dobrze, jak trzeźwe Czechów spojrzenie na świat. Maestro wygląda na co najmniej piętnaście lat młodszego, i tak też śpiewa. W podobnym stopniu zionie entuzjazmem, co słychać w najnowszym repertuarze, ale też tkwi w odwiecznej pogodzie ducha, którą wraz z talentem do bycia estradowcem nr 1, nabył w pakiecie od losu. A więc, człowiek nie do przekreślenia zdolny, a i z racji jesiennego wieku zdecydowanie spełniony. Przy okazji pragnę wyrazić ubolewanie, iż w planie praskiej wycieczki pojawiło się troszkę za dużo kościołów (a przecież kraj to zdecydowanie laicki), zamiast wymarzonej wizyty do podpraskich Jevanów, gdzie stacjonuje muzeum piosenkarza. Następna wizyta w rodzimym mieście Jaroslava Haška musi być zatem zdecydowanie poddana korekcie.
Co oferuje "Ta Pravà"? Niemal same covery. Wyjątkiem tylko finałowy utwór tytułowy. Nastrojowy, niespieszny, i z racji braterstwa językowego wyczuwam, iż jawiący się reminiscencyjnie. Resztę płyty wypełniają znane światowe melodie, które tym razem Karel Gott postanowił zaśpiewać w języku swoich dziadów. Wszak płyt z coverami (w różnych językach) nagrał dotąd więcej, niż dostrzeżemy uśmiechu na twarzach tylko z pozoru sympatycznych pepiczków. Tutaj poczuwam się wtrącić, iż Karel Gott perfekcyjnie włada językami niemieckim oraz angielskim, a w latach 70-tych także bezproblemowo dawał radę w komunikowaniu się po polsku. O czym dobitnie może przekonać archiwalny telewizyjny dokument z występu na deskach poznańskiego Teatru Wielkiego, podczas jednej z "Estradowych Wiosen" końca lat 70-tych.
"Ta Pravà" kusi nagromadzonym bogactwem, bo oto możemy przyłożyć przysłowiowego ucha do fajnych wersji "Lady in Red" (z rep. Chrisa De Burgha), "You'll Be In My Heart" (Phila Collinsa), "Unchain My Heart" (Raya Charlesa, a później rozsławionego jeszcze bardziej przez Joe Cockera), "Can't Take My Eyes Off You" (Frankiego Valliego), "Hot Stuff" (Donny Summer), "When I Need You" (Leo Sayera, choć de facto przecież Alberta Hammonda) i jeszcze kilku innych, wcale nie mniej atrakcyjnych piosenek.
Mnie osobiście jakoś szczególnie poruszyło wykonanie "Somethin' 'Bout You Baby I Like" - z rep. Toma Jonesa. Co prawda najlepiej na początku lat 80-tych wykonali to Status Quo, lecz Karel Gott przecież nie ma ambicji rywalizowania z tamtymi rockowymi gigantami.
Gwarantuję przy muzyce z "Ta Pravà" dobre samopoczucie, a kto wie, być może nawet rozkręcenie niejednej retro prywatki.
"Ta Pravà" jest albumem, który niczyjego życia raczej nie odmieni, lecz jest spora szansa, że co któreś wzbogaci o "kilka" potrzebnych nut. A, że rolą Karela Gotta od zawsze było dawanie ludziom dobrej rozrywki, tak też nasz bohater po raz kolejny z powierzonej roli wywiązał się perfekt. 







Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
 
  ==================================
 
 Grupa na Facebooku:
"Nawiedzone Studio - Słuchacze"