czwartek, 1 marca 2018

STEVE WALSH - "Black Butterfly" - (2017) -








STEVE WALSH
"Black Butterfly"
(ESCAPE MUSIC) 

****




Najwyraźniej były wokalista oraz instrumentalista klawiszowy Kansas, zmęczył się rockiem progresywnym. Przygotował więc płytę odległą od aspiracji jego byłych zespołowych kolegów, którzy po zatrudnieniu w jego miejsce (także wokalisty i klawiszowca) Ronniego Platta, przed niespełna dwoma laty zrealizowali raczej wątpliwej jakości album "The Prelude Implicit" - co prawda z przepięknym utworem "Refugee", jednak w pozostałej warstwie ujawniający aktualną twórczą niemoc. Płyta jednak spotkała się z ciepłym przyjęciem, co już takie oczywiste w przypadku "Black Butterfly" Walsha, chyba nie będzie. Album, który w dużej mierze wypełniają utwory z pogranicza hard- oraz melodic rocka, co nie do końca zaakceptują zaprzysiężeni prog-melomani wspomnianych legendarnych Amerykanów. Ci nie znajdą tu bowiem kompozycji o ambicjach wielowątkowych, typu: "Song For America", "Hopelessly Human", "Magnum Opus", "The Pinnacle", bądź czegoś ponadczasowego, na miarę "Dust In The Wind" -  klejnotu, który na zawsze wrósł w szorstką barwę głosu Walsha. Trzeba też dostrzec, że choć Walsh na nowej płycie jest niemal wszędobylski, to jednak stać go było na zamieszczenie trzech nagrań: "Winds Of War", "Now Until Forever" oraz "Mercy On Me" , w których główną rolę wokalną pełni niespecjalnie do tej pory osławiony Pennsylwańczyk Jerome Mazza (muzyk grupy Pinnacle Point). Przy okazji muszę napomknąć, iż jako sympatykowi Brytyjczyków z FM, nie mogło mi też umknąć nazwisko Steve'a Overlanda - wokalisty mikroskopijnie u nas popularnej, a wspomnianej formacji. Overlandowi przyszło gościnie pośpiewać drugie partie wokalne. Albumowym gitarzystą zaś, uznany Tommy Denander (z grupy Radioactive), który całkiem sprawnie wybija również wspomagające Walsha klawiszowe akordy, ale przede wszystkim stoi za produkcją całego dzieła.
Album "Black Butterfly" dosłownie kipi melodyką, zgrabnością kompozycyjną i może poszczycić się mistrzostwem wykonawczym. Steve Walsh zagrał na klawiszach z młodzieńczą błyskotliwością, bez wstydu pochylając się nad retro brzmieniem- a'la epoka 80's, dzięki czemu wydobył woń z najbardziej melodyjnych czasów dla muzyki.
Płyty słucha się jednym tchem, a otwiera ją konkretny hardrockers "Born In Fire". Najlepsze jednak dopiero nadejdzie. Bo oto już następny przebojowy "The Piper", to prawdziwa kaloryczna bomba, a i także otwarcie wrót dla kilku równie efektownych melodic-rockowych piosenek, jak: "Dear Kolinda", "Tanglewood Tree", "Warsaw" (czyżby Walsh odwiedził Muzeum Powstania Warszawskiego?), "Mercy On Me" oraz skrywająca w sobie niemal stadionowy refren "Hell Or High Water". Są też dwie ballady, i obie wyborne: "Now Until Forever" ("... świat ożywa, gdy czyjeś serce śmiertelnie krwawi...") oraz "Winds Of War" ("... nie potrafię już płakać, moje łzy wyschły, wiatry wojny będą ciosem do dnia, w którym umrę...).
Dla nieugiętych prog-fanów stylu Kansas, płyta "Black Butterfly" okaże się raczej nie do przyjęcia, mnie dla odmiany ogarniając istną ciżbą przyjemności. Konserwatyści zapewne pomarudzą, iż to wtórne i dawno minione granie, ale nie przejmujmy się czczym narzekactwem, bo oto przed nami blisko godzina wciągającej i porywającej muzyki.






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"