niedziela, 25 marca 2018

JUDAS PRIEST - "Firepower" - (2018) -








JUDAS PRIEST
"Firepower"
(SONY MUSIC)

****





"Firepower" ukazuje się w okolicznościach wzmożenia choroby Parkinsona u Glenna Tiptona. Gitarzysta jednak zdołał dokończyć dzieła, choć na najbliższych koncertach w jego miejsce wskoczy Andy Sneap - obok legendarnego Toma Alloma (wielokrotnie etatowego współpracownika Judas Priest, ale też Krokus, Y&T czy Loverboy), także jeden z producentów najnowszego dzieła Judas Priest.
Po przeciętnej "Redeemer Of Souls" potrzebna była prawdziwa moc ognia, co tymczasem z dumą zwiastuje tytuł bardzo wyczekiwanej płyty ekipy Roba Halforda. I w tym miejscu uroczyście chylę przed nią czoła, nie tylko za dostarczoną muzykę, ale przede wszystkim za zjednoczenie wszystkich zespołowych sympatyków. Nie ma lepszych czy gorszych, brzydszych i piękniejszych, bądź bogatych i biednych - wszyscy są równi. Dlatego "Firepower" posegregowano jedynie na wydawnictwa winylowe oraz na dwu sposób kompaktowe, które różnią się gabarytami, bądź sposobem opakowania, jednak nikomu nie ubędzie choćby jednego nagrania, gdyby nawet komuś przyszło zakupić najuboższą wersję w podstawowym jewel case. I taki szacunek względem fanów zawsze zostanie odwzajemniony.
Płyta rozpoczyna się ze spodziewanym impetem. Tytułowy "Firepower", nie jest co prawda drugim ściskającym za gardło "Painkiller"-em, lecz blisko 67-letni Halford nadal potrafi przyłożyć. Ogniem przede wszystkim, o czym niech zaświadczą wyskandowane słowa: "...potęga ognia paraliżuje... siła ognia motywuje... a śmierć jest pewna i nie przewiduje wyjątków...". Zaraz po nim, równie szybkie i miażdżące "Lightning Strike" ("...zatrzymajmy to szaleństwo władzy mknące z przeraźliwą siłą..."). W dalszej kolejności popieści nas mroczny "Evil Never Dies" ("...czarne chmury otaczają mnie zewsząd, napełniając lękiem..."). I tak już będzie po finałową muskularną balladę "Sea Of Red" ("...w morzu czerwieni tkwią historie, które należy opowiedzieć, albowiem z biegiem lat wspomnień przybywa...") - raz szybciej, czasem nieco wolniej, ale zawsze z odpowiednim ciężarem. Znajdziemy tu sporo dobrego, jak choćby przebojowy, i szkoda, że tylko niespełna 3-minutowy "No Surrender" ("...w pogoni za marzeniami wspinam się coraz wyżej...") lub niemal Black Sabbath'owy "Lone Wolf". Jednak jako jeden z najpiękniejszych fragmentów płyty stoi dwuset, w postaci minutowego instrumentalnego interludium "Guardians", plus podrasowana odpowiednim nerwem pieśń "Rising From Ruins" ("...stawiamy czoła naszym wrogom, niech usłyszą nasze głosy, a ziemia zacznie emanować empatią..."). Z czternastu dostępnych kompozycji, każda spełnia pokładane nadzieje, więc słuchajmy bez obaw.
Należy jeszcze na koniec wyróżnić piękną grę Glenna Tiptona. Na całej "Firepower" muzyk pokazuje swoje umiejętności, niemal drwiąc z uaktywnionej po blisko dekadzie chorobie. I w tym miejscu należy sprostować nasilające się spekulacje, jakoby wszystkie partie Tiptona odegrał Andy Sneap. Sam Sneap niedawno zaprzeczył tym niesłusznym pogłoskom, po czym podobne oświadczenie wystosowali wszyscy członkowie Judas Priest.
Na patrona albumu Judaszki wybrali Titanicusa, czyli wszechmogącego Boga potęgi ognia. I taka też jest ta płyta. Proszę jej posłuchać z radością i bez obaw, po czym wetknąć okładkę pomiędzy uznane "British Steel", "Screaming For Vengeance" czy "Defenders Of The Faith".






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"