czwartek, 29 marca 2018

AXEL RUDI PELL - "Knights Call" - (2018) -








AXEL RUDI PELL
"Knights Call"
(STEAMHAMMER)

*** 1/2






Każda nowa płyta zespołu dowodzonego przez Axela Rudiego Pella przypomina mi kolejną wizytę w McDonaldzie; niczym nas nie zaskoczy, ale zawsze dobrze smakuje. Nie inaczej jest w przypadku najnowszej "Knights Call". Tradycyjnie całość rozpoczyna intro ("The Medieval Overture"), po czym wyłania się obowiązkowa torpeda ("The Wild And The Young"), by w dalszej części pojawiło się kilka podobnych ("Wildest Dreams", "Long Live Rock", "Slaves On The Run", "Follow The Sun"), oczywiście w zestawie zawsze widnieje obowiązkowa podrasowana heavy nerwem ballada ("The Crusaders Of Doom"), a także ballada w bardziej klasycznej formie ("Beyond The Light"), plus motoryczny tasiemiec, choć tym razem zabarwiony starożytną Mezopotamią ("Tower Of Babylon"), a czasem też okazjonalny instrumental ("Truth And Lies"). I gdyby nie fakt, że ja naprawdę uważnie słucham każdej płyty Pella, w dodatku od początku jego kariery, to mógłbym po tylu latach doświadczeń zacząć recenzować jego albumy bez słuchania, w ciemno. I na pewno wszystko by się zgadzało. Nie zmienia się więc wypracowany styl, jak też gitarowa technika gry szefa całego tego przedsięwzięcia, do tego niezmiennie panuje pewien kompozycyjny schemat (nawet w projektach graficznych okładek), jedynie tylko wokaliści dokonywali roszad w latach minionych. Choć akurat Johnny Gioeli zadomowił się na dobre, a jego głos towarzyszy nam od dwudziestu lat. Słucham więc tej muzyki od circa trzech dekad i przyjemnie nie dostrzegam ewolucji.
Axel Rudi Pell proponuje heavy rocka wyrosłego z dokonań gitarowych herosów, pokroju Ritchiego Blackmore'a, Michaela Schenkera, Gary'ego Moore'a czy Scotta Gorhama. Królują więc chwytliwe zwrotki i refreny, podbite zachrypniętym głosem Gioeliego, plus każdorazowo miłe dla ucha gitarowe solówki, w których Pell nie próbuje się z nikim ścigać. To sprawia, że daleko mu do gitarowych onanistów, pokroju Steve'a Vaia czy Joe Satrianiego.
O wszystkich kompozycjach, z tej, jak zarówno też z płyt poprzednich, da się zgodnym chórem powiedzieć: udane, a czasem nawet udane bardziej. Kwestią tylko naszego nastroju polubienie jednej melodii szczególniej, a innej ponad rozmiar skoczni. We mnie z "Knights Call" na dłużej zadomowiło się porywające "Long Live Rock". Kawałek, który jawi się skrawkiem tytułu słynnego "tęczowego" "Long Live Rock'n'Roll", aczkolwiek jest on od tamtego kanonu całkowicie niezależny. Pomimo, iż jak najbardziej także zasługuje na miano przeboju wieczystego.
Instrumentalny "Truth And Lies", plus energetyczny i soczyście melodyjny "Slaves On The Run", też niczego sobie. Reszta już pręg nie pozostawia, ale nóżka bezustannie potupuje w ich rytm.
Dobra płyta, pomimo iż wcale nie lepsza, ni gorsza od wcześniejszej "Game Of Sins", czy jeszcze wcześniejszej "Into The Storm", jak i jeszcze wcześniejszej "Circle Of The Oath", no i jeszcze, i jeszcze wstecz....






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"