niedziela, 23 lipca 2017

JORN - "Life On Death Road" - (2017) -








JORN
"Life On The Road"
(FRONTIERS RECORDS)
***




Jorn Lande jest właścicielem niezłego głosu. Niegdyś nawet wróżono mu sporą karierę, która jednak stanęła na poziomie rozpoznawalności. Miał być drugim Davidem Coverdalem, a niektórzy wznosili go nawet na poziom Ronniego Jamesa Dio. Niestety Jorn nie bardzo znalazł receptę na władanie tak gardłowym atrybutem, a przecież próbował w tuzinie przeróżnych projektów, m.in w Ark, Masterplan, Beyond Twilight czy Allen/Lande. Ten ostatni, akurat okazał się jednym z najlepszych, o ile nie naj naj naj, co wydaje się po równi zasługą innego dobrego głosu, jakim dysponuje Russell Allen - ostatnio mocno poturbowany w wypadku, w którym zginął na miejscu jego zespołowy kompan z Adrenaline Mob - basista David Zablidowsky.
W roku ubiegłym grupa Jorna Landego opublikowała bardzo fajną płytę "Heavy Rock Radio", na której zaprezentowała same przeróbki. Wśród nich m.in. covery Eagles, Dio czy Iron Maiden, ale także zawierająca pozarockowy repertuar (przyrządzony jednak na metalową modłę), choćby z dawnych objęć Fridy czy Kate Bush. Podobały mi się tamtejsze gitary Tronda Holtera (muzyka Wig Wam), który do tematu podszedł solidnie, bez usilnych fajerwerków, co tylko całości wyszło in plus. Tym razem za gitarę chwycił równie doświadczony Alex Beyrodt (przywódca Voodoo Circle), który przyłożył do pieca, że aż zatrzęsło. Tylko co z tego, skoro Jorn nie ma "tej" ręki kompozytorskiej. W niczym także nie jest w stanie pomóc wzięty (szczególnie ostatnio) Alessandro Del Vecchio, jeśli przypada mu jedynie rola kompozytora pomocniczego.
Jorn wniebogłosy szarpie gardłem, gdyby ktokolwiek dotąd jeszcze nie dostrzegł jego walorów, i na tym sprawa się kończy - wszak z kompozytorską mocą kiepsko. Nie tylko zresztą z nią, albowiem cała sekcja, choć tnie równo, niestety zapomina, że samym hałasem dzieł się nie czyni. I "Life On Death Road" mocno na to cierpi.
Płyta się nawet nieźle zaczyna. Pierwsze dwa numery, w tym ponad 7-minutowy tytułowy "Life On Death Road" oraz o blisko dwie minuty krótszy "Hammered To The Cross (The Business)", troszkę pobudzają zmysły i wyostrzają apetyt. Niestety później już słabiutko. Mierne melodie kompletnie nie przykuwają uwagi, a takie gitarowe rzeźbienie (czasem podszyte klawiszem), w dużo jaśniejszym sznycie, to ja mam u wczesnych Dio, Whitesnake czy Rainbow.
Gwoli sprawiedliwości, należy tu jednak dostrzec jeszcze wspaniałą majestatyczną balladę "Dreamwalker", plus inną, taką na pół palącą w przełyku "The Optimist". Przy czym ta druga zasługuje na miano poprawnej. Do wybitności droga kręta.
Szkoda fajnego pomysłu i autobiograficznego wątku z piosenki "Man Of The 80's" - przyprawionego zbrodniczo średnią melodią. Gdy się lirycznie wkracza na teren młodzieńczych wspomnień, choćby względem Marilyn Monroe czy Jamesa Deana, przywołując zarówno pamięć berlińskiego Muru oraz smaku dawnych marzeń, to trzeba coś takiego opatrzyć porażającymi nutami. W tej materii odsyłam do ponad trzydziestoletniego metalowego hymnu "Stars" - jednorazowego charytatywnego tworu Hear'n'Aid - diabelskiego dzieciątka Ronniego Dio.
Cóż... nadal będę wypatrywać Jorn'owskiego dzieła życia, pomimo brutalnie upływającego czasu.






Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - 
www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00


"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"