piątek, 3 kwietnia 2015

TOTO - "XIV" - (2015) -



TOTO
"XIV" - (TOTO RECORDING / FRONTIERS) -
*****

Na takie Toto czekałem. Od dawna. Powróciły lekkość i swoboda, i co najważniejsze - "ta" melodyjność, której na kilku poprzednich płytach było jakby nieco mniej. Poza tym - Joseph Williams. Tak tak, to ten głos, znany choćby z genialnej płyty "Fahrenheit", a i niewiele przecież jej ustępującej "The Seventh One". Moich ulubionych dzieł Steve'a Lukathera i spółki. Nie twierdzę, że najlepszych, choć dla mnie na pewno tak. Myślę, że wymiana Bobby'ego Kimballa na Josepha Williamsa okazała się strzałem w dziesiątkę. Nawet jeśli zdamy sobie sprawę, że Williams jednak już zahaczył na moment o poprzedni album "Falling In Between".
Bobby Kimball od wielu lat stoi na zupełnie innej artystycznej płaszczyźnie, co udowodnił poprzez udział w różnych projektach, poza tym jego nieco "krzykliwa" maniera odbiera elegancji i swego rodzaju delikatności muzyce Toto. Brak jego głosu na "czternastce" wyszedł chyba wszystkim na plus. Lubię Kimballa i cenię za wiele przez niego zaśpiewanych piosenek, jednak troszkę w ostatnich latach męczyła mnie jego nachalność. Choć koncert w 1999 r. w warszawskiej Kongresówce był rewelacyjny, a tam przecież to on wokalnie królował.
Proszę zajrzeć do środka "czternastki" i posłuchać jak tu się wszystko klei, zazębia... To znowu Toto wysublimowane, dostojne i porywające zarazem. Gdzie wyborna technika instrumentalistów nawet na moment nie przyćmiewa samej muzyki. Nie ma przesytu kombinacji nad zapamiętywalnymi frazami, co aż nadto doskwierało kilku poprzednim dziełom. Niezłym co prawda, lecz....
Szkoda jedynie, że płyta ukazała się w przykrej dla grupy chwili, gdy przyszło im pożegnać od dawna schorowanego kolegę/przyjaciela Mike'a Porcaro. Genialnego gitarzystę basowego - tak na marginesie. Teraz tę funkcję w zespole okazjonalnie pełnią, sam Steve Lukather (czasem na uboczu swej nieodłącznej gitary 6-strunowej), Leland Sklar (ten długowłosy, i od zawsze posiwiały brodacz - niegdyś muzyk Phila Collinsa, ale i Jamesa Taylora przez moment także) czy dawny kompan David Hungate, którego pamiętamy z pierwszych czterech płyt Toto. Mamy tu jeszcze wielu innych świetnych muzyków, choćby: Michaela McDonalda czy Lenny'ego Castro. Nie wszystkich sposób wymienić, zresztą od tego jest przecież albumowa książeczka.
Stacje radiowe najprawdopodobniej będą lansować trzy piosenki, mianowicie: "Burn", "Holy War" i "Orphan", ponieważ te zostały oficjalnie wybrane na promujące single. I choć wybór to naprawdę reprezentatywny, to trudno mi wyobrazić sobie prawdziwego fana Toto, który poprzestanie tylko na singlach i nie zajrzy głębiej, do całej płyty. Historia grupy nie raz pokazała, że wiele ich kapitalnych piosenek, nigdy nie trafiło do przebojowych zestawień. Tym razem będzie podobnie. Bo chyba tylko Michaela Jacksona było stać, aby z 11-tworowego "Bad", wydać aż 9 singli i tym samym zmusić wszystkich do polubienia całej płyty, w zasadzie tylko poprzez samo radio. Inna sprawa, że płyta znalazła później 45 milionów nabywców, ale to już inna historia.
"XIV" nawiązuje swym tytułem do słynnej "IV", ale to chyba wszystko co je łączy. A dzielą długie 33 lata. I na szczęście nie ma niej żadnej drugiej Afriki czy Rosanny. To na plus. Jest za to innych i zupełnie nowych jedenaście piosenek. Tak różnych, jak różne towarzyszą im emocje i przesłania. Z jedną cechą wspólną - wszystkie nadają się na przeboje. Zarówno wspomniane już "Burn", "Orphan" i "Holy War", jak też niezwykłej urody ballady "The Little Things" (ta zaśpiewana przez klawiszowca Steve'a Porcaro - brata wspomnianego powyżej Mike'a), "All The Tears That Shine" (tutaj w głównej wokalnej roli David Paich) oraz poruszająca i antywojenna "Unknown Soldier (For Jeffrey)" - bo tylko Bóg zna wszystkich nieznanych żołnierzy. Jest też bluesujący leniwie "21st Century Blues" - z fajnym i jak zawsze chropowatym wokalem Steve'a Lukathera, choć w chórkach wyraźnie wyłaniają się "ładne" głosy panów Porcaro, Paicha i Williamsa. Do worka z przebojami wrzuciłbym jeszcze z powodzeniem otwierający całość "Running Out Of Time", a także "Chinatown" - zaśpiewany przez tercet Paich-Williams-Lukather. Z kolei, dwie kończące całość kompozycje "Fortune" oraz "Great Expectations" (tu ponownie zaśpiewali razem Paich-Williams-Lukather), powinny spodobać się entuzjastom wielu zwrotów akcji, którzy dużą uwagę przykładają do bogatych brzmień, aranżacji, jak też samej finezji oraz polotu muzyków. Często nawet o rysującym się jazzującym odcieniu.
Ostatnią płytą Toto bez słabych punktów, było "The Seventh One", a zdarzyło się to w 1988 roku. Długo zatem przyszło czekać na kolejne tak udane dzieło. Udane w pełni. Arcydzieło, można by rzec. W końcu, dlaczego by nie.



Andrzej Masłowski


RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

(4 godziny na żywo!!!)
 
===============================

"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP