niedziela, 22 lutego 2015

S.O.T.O. - Inside The Vertigo - (2015) -



S.O.T.O.
"Inside The Vertigo" - (earMUSIC / EDEL) -
**1/2


Jeff Scott Soto jest facetem, którego nosi z miejsca na miejsce, niestety zdarza mu się nierzadko również poprawiać dobro natury. W taki oto sposób doprowadził swoje oczko głowie - grupę Talisman - do krainy przeciętniactwa, co po niesamowitym debiutanckim albumie wydawało się wręcz niemożliwe. Potrafił rozwiązać Eyes w najlepszym dla nich momencie, by poświęcić się karierze w grupie Axel Rudiego Pella, którego notabene opuścił w szczytującym wydawać by się mogło czasie. W ten sam sposób nie zagrzał długo miejsca w amerykańskim gigancie Journey, z którym to ledwie nieco "pokoncertował". I kiedy niedawno znalazł wspólny język z muzykami grup Eclipse i Work Of Art, zakładając band W.E.T., wydawało się, że to już na długie lata. Mylił się ten, który zupełnie jak ja, dał się temu zwieść. Trzeba się zatem nacieszyć dwiema kapitalnymi płytami studyjnymi i wyborną podwójną koncertówką, uznając w tym momencie W.E.T. już za epizod zakończony, nawet jeśli sam Soto oficjalnie drzwi nie zatrzasnął. Bo choć S.O.T.O. "Inside The Vertigo" jest albumem o tylko solowych aspiracjach, a nie kolejnym nowym zespołem, to po zaprezentowanym tu materiale słychać, że boski w gardle Jeff jest już w nieco innym artystycznym czasie i miejscu. Mistrzunio powrócił do cięższych brzmień i nieco mniej melodyjnych piosenek - nawet jeśli wszystkie ułożył podług szablonu zwrotka-refren-solo-refren.
Nie jest to płyta moich marzeń, choć zapewne spodoba się sympatykom gitarowego naparzania spod znaku Zakka Wylde'a i twórcom mu podobnym, a nawet legendarnych już wymiataczy z White Zombie. Nawet jeśli tempo i melodie S.O.T.O. przy White Zombie, to jak ptasie piórka u boku rozłożystych metalurgii Concorda.
Soto zaprosił kilku gości, wśród których prym wiodą gitarowi wirtuozi, jak: Gus G (Firewind, Ozzy Osbourne), Jason Bieler (Saigon Kick), Mike Orlando (Adrenaline Mob) czy Joel Hoekstra (Night Ranger), a przecież każdy z nich przymusowo musiał dać upust swym emocjom. A że wszyscy powyżsi panowie lubię nieco przyłożyć do pieca, taki też jest repertuar tej płyty. I choć thrashowcy rzekną, że stropy się nie walą, to tradycyjni hard rockersi niekoniecznie muszą się zaprzyjaźnić z tą kompozycyjną "parszywą dwunastką".
Najciekawiej chyba wypada najdłuższy w zestawie, blisko 9-minutowy "End Of Days". Wciąga swą wielowątkowością, niczym zgrabna suita prog-metalowa.
Jako, że lubię archeo-melodyjność, dodatkowo poległem przy "Break" i jedynej w zestawie całkiem fajnej balladzie "When I'm Older". Oba utwory trochę przywołały mi na myśl twórczość Talismanów, choć na takim bezbłędnym debiucie, uznałbym je za jakieś sesyjne odrzuty.
Płyta ma obiektywnie rzecz biorąc dobre brzmienie, ciekawe melodie, super wokal Jeffa i sprawne wejścia wszystkich wg mnie intruzów, a jednak nie wciąga i nie daje się pokochać. Pomimo, iż całość wyprodukował i zaaranżował sam Jeff Scott Soto, a więc jest tak, jak sam sprawca sobie zażyczył.
Można tylko mieć nadzieję, że maestro szybko nowym się znudzi i wkrótce skonstruuje kolejny - ciekawszy już projekt.



Andrzej Masłowski


RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

(4 godziny na żywo!!!)
 
===============================

"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP