środa, 23 lipca 2014

dawno dawno temu...., w czasach propagandy sukcesu

Jako 13/15-letni młodzieniec nie znałem podziałów na gatunki muzyczne, a jedynie odróżniałem co dobre, a co nie. Zupełnie nie przeszkadzało mi łączenie ze sobą potraw Queen, Deep Purple czy Pink Floyd, z piosenkami w rodzaju "Tornero" (I Santo California), "Ti Amo" (Umberto Tozzi), bądź "So You Win Again" (Hot Chocolate). Wszystko to uwielbiałem, zasłuchując się w błogostan. Zresztą, w tamtych czasach nikomu nie przeszkadzało mieszanie disco, rocka czy elektroniki. Nikt za to na nikogo krzywo nie spojrzał. Słuchało się co podpowiadała dusza. Mieszały się zatem na mym gramofonie pocztówki, single i longi Smokie, Boney M., Emerson Lake & Palmer, King Crimson czy Ireny Jarockiej. W dzisiejszych realiach na pewno oberwałbym od metali za słuchanie dicho, a od klubowiczo-didżejów za jaranie się syntezatorowym popem 80's. Zawsze byłoby źle. Bo niewiarygodnym wydaje się zwyczajna miłość do muzyki (oczywiście poza rapo/hip hopowym syfem, bo trudno to nazwać muzyką, a co dopiero sztuką). Miłość ogólna.
Jak zauważam, bycie metalem nakazuje "ble" na ładne i zgrabne piosenki, i działa to później we wszystkich możliwych kierunkach.
Przyznam się Państwu do czegoś, ponieważ jesteśmy sami, otóż w tamtych latach robiłem na płytowych giełdach takie interesy, że albo hurrra, albo wstyd. Ale wówczas zawsze byłem przekonany o słusznie podejmowanych decyzjach. Jako że byłem żądnym poznawania, chwytałem się niemal wszystkiego. Po pewnym czasie nauczyłem się nie popełniać zbyt dużych błędów, albowiem do melomanii doszedł jeszcze aspekt zarobkowo-cwaniacki, czyli na zasadzie; dobrze się wymienić, a najlepiej to wymienić gorszą płytę na lepszą i jeszcze bezczelnie zażądać dopłaty. Skutkowało. Naprawdę. I to jak. Płyty rosły w tempie zawrotnym, dopóki pociąg do hazardu (lata 83-87) nie przetrzepał moich półek. Zanim jednak do tego doszło, pamiętam jak potrafiłem jedynkę Zeppów wymienić na "Souvenirs" Demisa Roussosa. Dzisiaj bym do tego nie dopuścił, choć oba tytuły obecnie zaszczytnie spoglądają na mnie ze wschodniej strony pokoju.
W 1979 roku dostałem ostrego kręćka na punkcie Bee Gees, a więc zdobyłem longa "Spirits Having Flown" (tego od "Tragedy" czy "Too Much Heaven"). Płytę dosłownie zarżnąłem. Słuchałem jej po kilka razy dziennie, a gramofon nędzny, przez co igła niczym dłuto, ryła po rowkach. Trudno później było się jej pozbyć. Na giełdzie spece komentowali "chłopak, nie dość, że tak syfiarska muza, to jeszcze płyta zrypana, że hej". Fakt, zamiast czarna, była już niemal popielata. Wytrwale chodziłem co niedzielę do Wawrzynka, aż w końcu przyprawiłem komuś rogi. Bez wyrzutów sumienia. Tam nie wolno było wykazywać tej zacnej cechy charakteru, ponieważ można było wyjść z niczym. A i nawet mnie, takiemu cwaniakowi, rąbnięto niegdyś UFO "Strangers In The Night" - na podwójnym winylu. Bom naiwny pozwolił gościowi pójść w tłumie na środek sali, gdzie stacjonował deck Fonomaster. Niczego nie podejrzewając, siedziałem przy stoliczku z moimi skarbami i tylko czekałem aż popłyną pierwsze takty "Natural Thing". A tu nic. Mija kwadrans, dwa kwadranse .... Tylko dla przyzwoitości podszedłem w końcu do owego jedynego gramofonu odsłuchowego, by upewnić się, żem osioł straszny.
Po niedługim czasie, w podobnych okolicznościach, podwędziła mi jakaś świnia King Crimson "Earthbound", ale nie kochałem tej płyty tak jak tamtego UFO, więc żal był mniejszy, a płaczu w ogóle. Po UFO długo nie mogłem dojść do równowagi. Co gorsza, wydaje mi się, że do dzisiaj pamiętam cwaniaczko-złodzieja i z przyjemnością wymierzyłbym mu sprawiedliwość - nawet po latach. Niczym Charles Bronson. Ach, to był spec od zapinania guzików.
Próbował mi jeszcze pewien jegomość wyprowadzić z giełdy AC/DC "Back in Black", jednak zorientowałem się w porę i przyskrzyniłem gadzinę w drzwiach wyjściowych. Przyczyniając się zarazem do jego dożywotniego "zakazu stadionowego" w Wawrzynku lub rezerwowej Aspirynce.
Fajne to były czasy, miło wspominam. Więcej tam jednak bywało dobrego, choć patologie człowiek zapamiętuje lepiej.
Pragnąłem to Państwu napisać już dawno temu, ale coś nie mogłem spoić okazji. Dzisiaj też żadna przecież, ale kiedyś trza było.


Andrzej Masłowski


RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)

===============================

"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP