WHITESNAKE
"The Blues Album"
(RHINO)
***1/2
David Coverdale to prawdziwy specjalista w nieschodzeniu z afisza. Chyba nie ma roku, by nawet przy braku premierowej oferty nie wyszukał swoim Whitesnake'om jakiejś potrzebnej do sprawy rocznicy lub innej dającej się ładnie opakować w album okazji. Wszystko da się raz jeszcze sprzedać, wystarczy tylko efektowna nowa szata plus zapewnienie o najnowszej technologicznie wysokiej jakości dźwięku. Takim też patentem stanęła najnowsza kolorowa trylogia "Red, White & Blues". Zaczęło się w czerwcu minionego roku za sprawą białego "The Rock Album", niecałe pół roku później dobiło drugie, tym razem pokryte krwistą czerwienią "Love Songs", a w końcówce tegorocznego lutego sprawę dopięło niebieskie "The Blues Album". Choć to taki niebieski posiniaczony, ponieważ blues to przecież muzyka smutna, nawet jeśli niejednokrotnie zagrana z werwą.
"The Rock Album" dostarczyło głównie nowych miksów starych sprawdzonych numerów, typu "Still Of The Night" lub "Here I Go Again", ale trafiło się też premierowe "Always The Same". Atrakcyjne, pomimo iż nie na miarę wierzchołkowych dokonań Coverdale'a. Z kolei "Love Songs" nie było już tak łaskawe i poskąpiło premierowej muzyki, a więc kolejne nowe miksy, tym razem takich "The Deeper Of Love", "Is This Love" i wielu innych Wężowych mniejszych lub większych szlagierów, a w ramach ekstra ekwipunku tym razem dwa niepublikowane nagrania - "Yours For The Asking" oraz "Let's Talk It Over". I podobnie, jak w przypadku "Always The Same", takie sobie. I w zasadzie można byłoby w tym właśnie miejscu odpuścić dopinanie klamry i niekupowanie raczej niepotrzebnej nikomu płyty, wszak trzecia część od początku pewniakiem stała, że poza już tylko kolejnymi remiksami nie dostarczy choćby jednej nowej nuty. A więc, najświeższe "The Blues Album" jest jedynie zwyczajną i kolejną w obfitej Whitesnake'owej fonografii składanką. Pod rajcowną okładką, która tradycyjnie najbardziej podekscytuje raczej najsilniej zakręconych fanów grupy, mieszczą się m.in. remiksy dobrze znanego "Slow An' Easy", jak również niegdyś zacumowanego w solowym śpiewniku Coverdale'a, a teraz pod banderą Whitesnake numeru "The River Song", ponadto wzmocniona i co by nie mówić, genialna ballada "Looking For Love", bądź inna reprezentująca tę samą dziedzinę, choć tym razem bez palącej papryczkowej posypki "Too Many Tears", plus wiele innych podobnie uznanych numerów, w których Coverdale dopatrzył się choćby najmniejszego muśnięcia bluesem. Dlatego niech nie zdziwi nas obecność, w sumie heavymetalowych "Give Me All Your Love" (po raz drugi zresztą, bowiem w tyciu odmiennej wersji mieliśmy to również na "The Rock Album"), "Good To Be Bad" czy "If You Want Me". Ale oczywiście suma sumarum tej miłej zabawy chyba fajnie, że w jednym miejscu zebrano "The River Song" obok "Crying In The Rain", "A Fool In Love", "Woman Trouble Blues" i takie "Whipping Boy Blues". Jest więc dostrzegalny plus/blues tej całej kompilacyjnej układanki. Jedynie żal serce ściska, iż do wirówki wrzucono późniejszy dorobek grupy, od okresu albumu "Slide It In" (1984) wzwyż, kompletnie pomijając wcześniejsze, zdaje się jeszcze bardziej blues/hardrockowe albumy, z moim faworyzowanym "Come An' Get It" na czele. I nie ma co głosem obrońcy powoływać się na przytoczone w omawianej trylogii "Here I Go Again" czy "Crying In The Rain", bowiem Coverdale akurat przy ich okazji wcale nie miał na myśli staruszkowej płyty "Saints And Sinners", gdzie znajdziemy ich pierwowzory, zaś z premedytacją zadziałał w oparciu o ich odnowione i podmetalizowane wersje - z powszechnie bardziej osławionej i dużo lepiej sprzedanej, o pięć lat młodszej "Whitesnake 1987".
Plusem trylogii "Red, White & Blues" tematyczna segregacja i nowa dźwiękowa waga klasycznego repertuaru, nad którego nowym image przesiedział niemal cały ubiegły rok istny mecenas inżynierii dźwięku Chris Collier. A ja już teraz czekam na kolejne pomysły odwiecznego przystojniaczka Davida, bo jak kula ziemska błękitną planetą, tak i on nie da na siebie długo czekać.
A.M.