wtorek, 2 marca 2021

TINDERSTICKS "Distractions" (2021)






TINDERSTICKS

"Distractions"
(LUCKY DOG)

***2/3





Słuchając kolejnej posępnej, a jednocześnie najnowszej płyty Tindersticks, niepierwszy już raz naszła mnie kłopocząca ciekawość, jakim to pod koniec lat siedemdziesiątych musiał być punkrockowcem Stuart Staples. Bo i też każdy uważny odbiorca zauważy jego ciągoty ku tamtej estetyce także na wciąż jeszcze gorącym "Distractions". Nawet, jeśli na kanwie doprawionej tu krajobrazami ambient twórczości nie znajdziemy oczywistych skandów dawnej anarchii.
Staples to artysta myślący wizualnie, działający trochę instynktownie, ale też poszukujący przygód, pomimo iż nigdy na siłę. To one przychodzą do niego, on zaś jest zdania, iż w jego repertuarze piosenki tworzą się same, nigdy odwrotnie. Staples jest także muzykiem niezwykle skoncentrowanym, pracującym z dala od chaosu, w atmosferze skupienia dającej mu zrozumienie własnych myśli. I tak mnie przy okazji nachodzi, szkoda, iż wydane w skromnej rozkładanej tekturce CD nie zawiera pomocy naukowych, w postaci wydrukowanych tekstów. Sprawa wydałaby się przydatna szczególnie w momentach, kiedy Staples pomrukuje zrozumiale już tylko względem samego siebie.
"Distractions" to zestaw siedmiu różnokształtnych kompozycji, choć niemal kolektywnie nawigowanych na tym samym morzu muzyki.

Pierwsze dwa utwory na pewno nie dla każdego. Nawet dla dotychczasowych zadeklarowanych sympatyków talentu Staplesa. Sprawa dotyczy 11-minutowego "Man Alone (Can't Stop The Fadin')" - rzecz z perkusyjnym automatem, monolitycznym basem, z przemiennym śpiewem oraz melorecytacją, gdzie pod koniec jest już niezwykle psychodelicznie. Podobnie sprawy mają się w o połowę krótszym "I Imagine You", osadzonym na eterycznym podkładzie, niekiedy dźwiękowych plamach, na których tle Staples jakby od niechcenia melorecytuje (podobnie, jak w finałowym półtasiemcu "The Bough Bends" - tu nawet mamy ciężkie, choć trochę wytłumione, duszne gitary). A wszystko wydaje się jeszcze posępniejsze, jeszcze dotkliwiej minorowe, niż nawet z pozoru malownicze fiordy zmrożonej Norwegii. I spod takiego krajobrazu wzbija się również fortepianowe, francuskojęzyczne, a już na pewno żałobne "Tue-Moi" ("zabij mnie").
Trochę innego kolorytu dostarczają aż trzy niepodtrzymywane kompozytorską sztalugą Staplesa covery. NeilYoung'owskie "A Man Needs A Maid" - jakby spod gazów pijanej twórczości Toma Waitsa, acz z mrokiem ostatnich dokonań Nicka Cave'a. Z kolei, "You'll Have To Scream Louder" niekiedy zdecydowanie punkujących Television Personalities, wydaje się już tylko o połowę mniej hałaśliwe wobec oryginału. Najciekawiej z owej trylogii wypadła przeróbka "Lady With The Braid" - amerykańskiej śpiewającej poetki, a prywatnie żony słynnego pianisty Andre Previna, zmarłej niemal dekadę temu Dory Previn. Z uroczo w pierwowzorze płynącej ballady, Staples wydobył najmroczniejsze instynkty. Wyszło całkiem zgrabne alternative, które zdecydowanie skierowałbym pod nocne strzechy ambitniejszych radiowych pasm fm. Bo i też będzie z tego na przyszłość niezłe o albumie wspomnień echo, gdy przypadkiem natrafimy na okładkę tej właśnie płyty podczas przeprowadzanych reminiscencji.
Fanów twórczości Stuarta Staplesa nie trzeba zachęcać, ani zniechęcać, oni i tak zadbają, by ta płyta zagrzała miejsce na ich półce z muzycznymi zdobyczami, jednak nowowstępujących do armii Tindersticks przestrzegam, iż to twórczość niełatwa, wymagająca zaangażowania, co w chaotycznej rzeczywistości wydaje się nie lada wyzwaniem.


A.M.