czwartek, 4 marca 2021

ALICE COOPER "Detroit Stories" (2021)


 

 

 

ALICE COOPER
"Detroit Stories"
(EDEL)

*****

 

 

Urodzony w Detroit Alice Cooper swą najnowszą płytę poświęca miastu, w którym spędził najlepsze lata młodości i wciąż pamięta jego demograficzną potęgę, jak też świetnie funkcjonujące fabryki, m.in. Chevroleta czy Forda, ale przede wszystkim silną przynależność tego regionu Stanów do rock/rock'n'rolla. Zanim Detroit popadło w ruin niełaskę, z dumą mocny przemysł podpierali też rock-artyści, jak Suzi Quatro, Ted Nugent czy Bob Seger, ale pierwszorzędnie prowadziły się także czarne rytmy przynależne wytwórni Motown, jak te w wydaniu potęg The Temptations, The Four Tops czy The Supremes. Należało o tym wspomnieć, gdyż wszystkie te echa wypływają z "Detroit Stories". Alicja zadbał nie tylko o makijaż, melonik oraz przynależną mu od zawsze rock'n'rollową horror-teatralność, ale i dorzucił po szczypcie bluesa czy nawet soulu. Ten ostatni odczyn najlepiej uwidacznia się w kawałku - o tematycznie ograbionej z oszczędności striptizerce - "1000 $ High Heel Shoes" - podrajcowanym organami, dęciakami i trochę retro soul-jazzową murzyńską gitarą, taką jeszcze z czasów nieafroamerykańskich, a do całości soul chórkami legendarnych Sister Sledge. Dziewczyn umownie reprezentujących tu label Motown, choć nagrywających i związanych przecież z Cotillion Records.
Ponownie za realizatorską konsoletą Bob Ezrin. Fakt ten stanął mechanizmem oraz gwarancją pieszczotliwego zadbania o każdy detal. Było nie było, dawne doświadczenia u boku Alicji czy Pink Floyd nie poszły w zapomnienie.

Za albumowy otwieracz posłużyło scoverowanie Velvet Underground w kawałku "Rock & Roll". Z jedną tylko różnicą, otóż z oryginalnego tekstu wypadła stacja radiowa z Nowego Jorku, a w jej miejsce wskoczyła z oczywistego w tym wypadku Detroit. Tutaj także rock miesza się z soulem, czemu ewidentnie przysłużyły się przefajnie wbite w czerń chórki. Po chwili kolejne rockowe wiercenie. Toksycznie samcze, naznaczone punkiem "Go Man Go", uwidaczniające niewymuszoną witalną moc. A potem dochodzi kolejny cover, tym razem na półwyskandowane "Our Love Will Change The World" - z objęć Detroitczyków Outrageous Cherry. Koniecznie do wspólnego stadionowego pośpiewania. Sprawdzimy jego moc, gdy te stadiony otworzą.
Alice Cooper zdominował nowy album własnym śpiewnikiem, ale niekiedy też gustownie zabawił się przeróbkami wybranych ziomków. Oprócz zatem zaciągnięcia na ruszt wspomnianego numeru Outrageous Cherry, sięgnął też po zrytmizowany hałas punk-garażowych MC 5 "Sister Anne" oraz zakończył album całkiem chrapliwym psychodelicznym bluesem Boba Segera "East Side Story". Ale w materii bluesa warto oddać tu prym bezdomnym romantykom, w powolnym, motorycznym i ciężkawym "Drunk And In Love" - przyozdobionym gitarowym graniem Joe Bonamassy, ale i namiętnymi muśnięciami szefa tej płyty o harmonijkę. Poza tym, dużo jednak dynamicznego muzykowania, jak w nabuzowanym rock'n'rollowym metalem "Detroit City 2021", wydanym na jednym z trzech dotąd singli - "Social Debris", zbiorowo wyskandowanym, niekiedy nawet wyrapowanym "I Hate You" czy tryskającym lepiej niż z Fontanny Di Trevi r'n'rollem "Hail Mary". Kolejna słabość Alicji do rapu marginalnie ujawnia się w wyskandowanym "Independence Dave". Ale żadne z tego wkurzające hiphopowanie, gdyby w tym momencie przygniotła nas nuta zwątpienia.
Alicja bawi się wybornie, nieprzerwanie, przez bite pięćdziesiąt minut trwania tej płyty. I, o ile niektóre przesłania można potraktować z oka przymrużeniem, o tyle pełen pasji w zapobieganiu samobójstwom, śpiewno-melodeklamowany song "Hanging On By A Thread (Don't Give Up)", to już sprawa jak najbardziej serio.
W jednej z istoty tego albumu, a jednocześnie złowieszczo nastrojonym "Wonderful World", Alicja trafnie sugeruje: "świat byłby cudowny, gdyby wszyscy byli tacy jak ja". I podobnie pozytywnie odbieram (znowu) gitarowo ożywione "Shut Up And Rock" - z perkusyjnym udziałem Larry'ego Mullena Jr. z U2. Bo i cała ta płyta aż krztusi się, by w końcu wrzasnąć: zamknij się i baw się dobrze.
Jak zawsze kapitalny i nigdy w swym entuzjazmie niegasnący Alice Cooper. Chyba niejeden chciałby mieć jego szklaną kulę. Long live Alice!


A.M.