W młodości imponowali mi ci wszyscy starsi panowie z brodami i dobrze dopasowanymi, takimi inteligentnymi okularami, opowiadający w telewizji lub na spotkaniach autorskich mrożące krew w żyłach historie, a na dobitkę w domowych pieleszach spisujący je w pamiętniki. Też tak kiedyś będę - myślałem sobie. Wydawało mi się, w długim życiu człowieka wydarza się przecież tak wiele, że ach, będzie co spisywać. I oto właśnie jestem w wieku tych pamiętników, a pisać nie za bardzo jest co. Po wyciągach z konta dostrzegłem, że nigdy nie dobiłem do Kamczatki, koncertu na Wembley zagrać też jakoś nie miałem okazji, a co tu jeszcze myśleć o podboju kosmosu. A przecież tyle miało się wydarzyć. Obiecywały mi to powieści Szklarskiego, Bahdaja czy Astrid Lindgren. Miało być tyle przygód i pozytywnych dreszczyków emocji. Zaś na kolejny etap, ten już dojrzalszy, sięgałem marzeniami słońca Kalifornii, a na moich melodicrockowych koncertach rozentuzjazmowane pannice wbijały swe oczy pożądania spod sceny, na której z kompanami uprawialiśmy najlepszą muzę tego świata. Lecz oto zza kołdry dobiega: wstawaj, już czas, śniadanie. Wynurzam się, na stole nie ma homarów, nie ma bogatego w minerały z jesiotra kawioru, jest zaś niezawodna codzienna buła z wypróbowanym pasztetem. I pewnie te 50 lat Afery też tak przeleciały. Gibko, bo przecież moje w tym blisko dwadzieścia siedem też śmignęły, ot tak. A przecież miałem jedynie w maju dziewięćdziesiątego czwartego, w programie pewnej kwiatkowej Iwony, zdać krótką relację z warszawskiego koncertu Pendragon. Tak na kwadrans, po czym panu już dziękujemy. I zapewne tak właśnie by się stało, gdybym jednym ruchem nie wykorzystał szansy i nie wzbił się tupetem na odwagi poziom, w czego konsekwencji Iwona odstąpiła skomlącemu cenny kwadransik ze swojej krwawicy. I tak, jeden kwadransik, po tygodniu drugi, aż nagle dziesiąty, a potem już tylko rozciągałem tę gumę, aż doszło do wytrzymałości czterech godzin. Co prawda, gdzieś, kiedyś, przez chwilę poluzowano ją do godzin trzech, ale był to epizod tępy niczym głaz, więc naprawdę nie ma sensu, a i w ogóle co, kogo, czemu i czego wspominać. Pozostaje jeszcze wołacz - oooo! Radio Afera. Radio, którego przecież dawno miało nie być, a które jednak przeżyło te wszystkie Radia S, UNI, RMI, Obywatelskie, a nawet moje oczko w głowie, jakim winogradzkie Radio Fan.
Na dalsze pięć dych wytrwałości z Aferą zdrowia Wam życzę, a samej Aferze również tej pierwszej przypadłości ze mną. Aha, i pamiętajcie, Afera wierzę, że jest okey, ale na pewno jest tam pewien osobnik, który prawdziwie wymiata. Sprawdzajcie proszę w każdą niedzielę od 22-giej na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl
P.S. Nie wiem, kto u nas dokonał tej grafiki. Być może jej nadawca na mą skrzynkę - Dawid Piechocki. Kto wie, wszak zdolny z niego typ. Nieważne kto, tego też nie wiem, jak niczego o moim radio zresztą. Niemniej, grafika genialna - gratuluję!
A.M.