poniedziałek, 29 marca 2021

JOEL HOEKSTRA'S 13 "Running Games" (2021)

 


 

JOEL HOEKSTRA'S 13
"Running Games"
(FRONTIERS RECORDS)

****

 

Drugi longplay ekipy Joela Hoekstry i jego Thirteen przynosi spodziewaną porcję Whitesnake/Blue Murder/Night Ranger'owego hard rocka, osadzonego w duchu etapu dziejów 80's, jednak z mocą współczesnej technologii. Zresztą, Hoekstra w dwóch z przytoczonych tu formacji niejednokrotnie stanowił za główną, bądź jedną z dwóch głównych gitarowych sił, tak też nieskryte nawiązania do ich stylu wydają się absolutnie naturalne.
Hoekstra, jako syn muzyków klasycznych, w genach dźwiga duży apetyt na granie, lubi zatem poużywać więcej, niż tylko błysnąć pojedynczymi gitarowymi sekwencjami w momentach, na które dobrodziej Coverdale wskaże palcem. Może dlatego Joel nie namyślał się długo, gdy Cher zaproponowała mu udział w jej niedawnej długiej koncertowej trasie "Here We Go Again", tym samym po jej upływie niemal bez snu przystąpił do realizacji kolejnej płyty, opatrzonej sztandarem "Joel Hoekstra's 13". Płyty podobnie dobrej, co wydane w 2015 "Dying To Live". Zachowując wciąż zapas świeżych sił oraz pomysłów, których nie uśpił w nim nawet obecny martwy w uprawianiu na żywo muzyki okres.

Na "Running Games" wszystko odmierzone z laboratoryjną precyzją. Nawet czasy piosenek. Popatrzcie tylko, ile wokół Was długości: 4:41, 4:43, 4:44, 4:49, po czym znowu gdzieś 4:43, itp ...
A takie numery, jak "I'm Gonna Lose It", "Hard To Say Goodbye" czy "Lonely Days", mają nie tylko dobre melodie i niesmartfonowe brzmienie, co też wysoko notowanego, niemal wokalnego artylerzystę - Russella Allena. Ale również smakowite instrumentarium (rock sekcja + okazjonalnie zaczepiona wiolonczela, skrzypce czy altówka), na które zestawili się tacy koryfeusze, jak Vinny Appice, Tony Franklin, Derek Sherinian, Jeff Scott Soto oraz jeszcze kilku niemal tak samo dobrych sidemanów - wśród nich nawet Lenny Castro. Z taką sekcją można sobie poużywać, co zresztą na całym placu tej uczciwej artystycznie płyty, bez zahamowań wykorzystuje głównodowodzący całym tym projektem. To jego naturalne środowisko, więc bez ogródek trwa tu przednia zabawa. A usłyszymy ją wszędzie. Sprawdźcie jeszcze "Take What's Time", Heart Attack" bądź zanurzoną w akustycznym morzu piękna balladę "Running Games", po czym rozbudźcie moc wszystkich pozostałych numerów, które za pierwszym razem Wam nie podeszły.


A.M.


"NAWIEDZONE STUDIO" - audycja z 28- na 29 marca 2021 / Radio "Afera" - 98,6 FM Poznań





"NAWIEDZONE STUDIO"
z niedzieli na poniedziałek, z 28- na 29 marca 2021 - godz. 22.00 - 2.00
 
RADIO "AFERA", 98,6 FM (Poznań)
www.afera.com.pl 


realizacja i prowadzenie: Andrzej Masłowski



Nie wszyscy na blogu doczytali o kolejnym radiowym lockdownie, było więc wczoraj trochę zaskoczeń.

Podparty o blat nudy obejrzałem Polskę z Andorą. Wygrać trzy zero z krajem gabarytów osiedlowego warzywniaka chluby nie przynosi, ale zawsze lepsze to niż remis. A po pierwszych dwóch kwadransach uwierzyłem nawet w taki scenariusz. Mecz bez historii, emocjonalny zonk. W środę dopiero staniemy przed paszczą kajmana. Ciekawe, co sobie o nas myślą Anglicy. Pewnie dla nich my, to jak dla nas właśnie ta poczciwa Andora.
Niech mnie zatrudnią do orlego sztabu Sousy, a wprowadzę takie zajęcia muzyczne, że wreszcie na boisku nastąpi długo oczekiwana wymienność podań, przyspieszenie na skrzydłach i celność centr. Nikomu piłka w przyjęciu podania nie odskoczy na trzy metry, dobrym heavy metalem podreguluję celowniki Milika, Lewandowskiego, a nawet Zielińskiego. Napisałem "nawet", ponieważ szczególnie chłopaka lubię, cenię jego talent, który pod naporem złośliwości akurat w kadrze nie chce się uwolnić. Czerpią więc z niego tylko w Napoli. Odp*** się od Zielińskiego, a zacznie się także spisywać w kadrze.

Pozbawione wielominutowych reklamowych gradobić Canal+ (jeden z nielicznych, na których da się cokolwiek oglądać), wyemitowało ostatnio ciekawy i nawet całkiem świeży "Debiut". Oparty o prawdziwe wydarzenia film, przedstawiający interakcję zapalonego i charyzmatycznego edukatora ze szkolną grupą ludzi, która pod jego okiem na dodatkowych zajęciach z gry w szachy pomału wychodzi z przestępczego i pełnego biedy ulicznego życia. Z czasem belfer wciąga młodziaków w tę inteligentną zabawę, uruchamia uśpione dotąd intelekty, tworzy zwarty kolektyw, po czym jeszcze sprawniejszy team, który w konsekwencji ma przystąpić do prestiżowego turnieju. Niezła historia, którą koniecznie powinno się pokazywać w naszych szkołach. I nie na dodatkowych zajęciach, a w podstawowym programie nauczania. Tym bardziej, że żadne z tego pierdy, przez co łatwiej będzie za ich autentycznością przemówić do paru trudniej reformowalnych gagatków i także dawać im szansę wyjścia na prostą.

Obejrzałem też arcyciekawy dokument o Steve'ie Bannonie - ultraprawicowej postaci, która do Białego Domu wprowadziła nacjonalizm. W półtorej godziny można było prześledzić kampanijne kulisy Donalda Trumpa, choć bez bezpośredniego jego udziału. Jednocześnie podejrzeć odradzanie się w Stanach oraz Europie instynktów faszystowskich, plus oko przymierza na współcześnie sympatyzujące z tą myślą Węgry, Włochy, Francję i oczywiście Polskę - wymienioną w tym dokumencie ze dwa/trzy razy. Nazwiska: Matteo Salvini, Marine Le Pen, Viktor Orban, budzą moje najszczersze obrzydzenie, a właśnie one przyczyniają się do podziałów, repulsują instynkty ksenofobiczne i homofobiczne. I o nich też z tego dokumentu ogień tryska. Machina Bannona odniosła na szczęście porażkę, jednak facet żyje swoją misją i nigdy nie składa broni. Dopóki więc dycha, nieraz jeszcze o nim usłyszymy.
Wraz ze skrajną prawicą odradza się faszyzm - płynie jasny przekaz. Ale mnie o tym przekonywać nie trzeba, podobnie jak wszystkich już przekonanych. To Wy Kochani przekonujcie i nawracajcie tych, którzy błądzą. Macie ich wokół siebie. Każdy ma.

Wiem, powinno być o muzyce, o atmosferze wczorajszego naszego spotkania, ale spotkania nie było, tym bardziej atmosfery. Słuchanie zaś audycji archiwalnej smakuje niczym postawiona na sekretarzyku fotografia poległego w którejś z wojen wuja, na którą po latach gapimy się już bez większych uczuć, gdy wpatrując się w nią codziennie bezrefleksyjnie wiążemy buty do wyjścia.
Nie wiadomo, kiedy spotkamy się na moim fm, bowiem nie ode mnie to przecież zależy, a od utytłanego strachem kogoś ważnego. Kogoś, komu na tym radio nie zależy tak jak nam, a zależy jedynie na bezpiecznej posadce, równie dobrej pensyjce, a przede wszystkim spokoju własnej dupy. Wiadomo przecież, że w pojedynkę w studio jest bezpiecznie. No kurwa, bezpieczniej się nie da. W ostatnich wielu tygodniach czułem się w radiowym studio dużo bezpieczniej niż we wszystkich sieciówkach, w których dokonuję sprawunków. Mikrofon, ściany czy sufit nie zarażają - wiemy o tym. Jesteśmy inteligentni, więc wiemy. I moje radiowe szefostwo też o tym wie, więc nie myślcie o nich źle. Lecz nad nimi jest jeszcze ktoś, jakiś ważny pan, pan szeryf, któremu żaden Lucky Luke nie fiknie. I musimy przetrwać do czasu, kiedy statystyki zachorowań zaczną spadać. Przetrwamy. Spokojnie, przeżyliśmy najazd szwedzki, przeżyliśmy radziecki, przeżyjemy też całe to kowidowe gówno.




Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę, godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań lub www.afera.com.pl
 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"










sobota, 27 marca 2021

takie tam bzdurki o boiskowej kopanince + info ekstra

Kiedy jeden z braci Żewłakowów (a pierniczą mi się oba te Michało-Marciny, z których jeden futbolowym ekspertem w TVP, drugi w Canal+. Wciąż nie wiem, który jest który) na tuż przed meczem Węgrów z naszymi zadeklarował, że on po pierwszym spotkaniu nie będzie oceniać Paulo Sousy pomyślałem, przerypią. On już wie, my jeszcze nie. Jednak w życiu nie przyszłoby mi do głowy, że couch-nowizna Paulo zagra systemem zero jeden, zero dwa, trzy trzy. Prawdziwy remisowy strateg. Ale wejście! Chyba nieźle, co? Leo Beenhakker, o ile mnie pamięć nie zawodzi, rozpoczął od minusowego jeden trzy z Finami, więc z Paulo może być lepiej, albo weselej - powodów zapewne dostarczymy.
Zanim dobrze naciągniemy getry, może zacznijmy od wychowania muzycznego. Bo hymn chłopaki zaśpiewali dokładnie tak, jak zagrali. Na pocieszenie Madziary pod tym względem w niczym nie ustępowali, więc i tutaj stanęło remisem. Cisza stadionowa wyciąga wszystko, dlatego obok achillesów, skokowych czy piszczeli, opłaca się też podregulować głosowe struny.
Główny komentator spotkania - Jacek Laskowski - dobrych kilka razy zapewnił o przyjaźni polsko-węgierskiej. Na wypadek, gdyby ktoś zapomniał. Kluczowe słowo "bratanki", przewinęło się też dobrych kilka razy. Na trybunach zabrakło jedynie gigantycznych rozmiarów grafik z całusem przyjaźni Viktora Orbana wbijającego się w apetyczne wargi Jarosława Kaczyńskiego - według słusznego wzorca Breżniewa i Honeckera. I jeszcze dobrze byłoby do tego jakiś w klimacie madziaro-egeszege podpis: "miłość obojga narodów". To mogłoby zbudować nie tyle mnie, co te czterdzieści procent rodaków, dla których taki rurociąg przyjaźni wzmocniłby ich codzienne poczucie niezależności. Ludzi, którym znaczek "tvp" stoi synonimem solidarności i wolności, z koniecznie dyndającym bogiem, honorem i ojczyzną na łańcuszku.
Było więc miło, sympatycznie, bratersko, a co tam niedogodny wynik, odbijemy sobie przecież w niedzielę z Andorą. Na remis stać nas na pewno - no już nie gadajcie, że nie.
Polski kraj, polska rzeczywistość, polski futbol, jedyna rzecz jakiej nie kupisz w puszce - niech głosi slogan, wedle złotej myśli Jana Pietrzaka. W swoim czasie nawet zabawnego kabareciarza, dopóki ciepłą satyrą ocieplał nasz wizerunek, aż z czasem stał się parodią samego siebie.
Polski futbol od dawna kojarzy mi się z polską muzyką, dlatego tak niewiele jej słucham. Bo ta jakże dobrze współgra z tytułem Budkowego mini przeboju - "Zawsze Czegoś Brak". Z tym, że pomiędzy "zawsze" a "czegoś", dobrze byłoby wstawić "jej". No, ale nie wymagajmy zbyt wiele, to może zaczną te nasze orły zespołowo grać.
A jednak zasiądę jutro przed tv. A co, wolno mi. Naleję sobie nawet do szklaneczki, popatrzę, popodziwiam. Oby tylko Jóźwiak, Piątek i Lewy (no k***, za coś ci chłopie ten order wy'duda'no) znowu nie musieli ratować wyniku, bo serce mam niemłode, a z Andorą walka łeb w łeb mogłaby zaszkodzić gremialnie niejednemu układowi nerwowo-trawiennemu.

Aha, zapomniałbym... Jak zapewne Szanowni Państwo domyślacie się, radio zamknięte. Byłem tego absolutnie pewien. A nawet, ze trzy dni przed oficjalnym komunikatem dzielnego pana rektora, wykrakałem. Oby jednak tym razem skończyło się na kilku niedzielach, nie kilkunastu czy kilkudziesięciu. Plusem tego minusa niech będzie zaplanowanych kilka odwlekanych spotkań z przyjaciółmi.

A.M.


czwartek, 25 marca 2021

LADY PANK "LP40" (2021)







LADY PANK
"LP40"
(AGORA MUZYKA)

*****






Na obchodzone właśnie 40-lecie, Lady Pank postanowili upichcić fanom taki album, który muzyczną witalnością oraz lirycznymi spostrzeżeniami uplasuje się w czubie najlepszych zespołowych dokonań, w konsekwencji jedynie o kapkę ustępując fenomenalnemu debiutowi. Wydanemu w 1983 roku "Lady Pank", dziełu, które najsłuszniej grupę unieśmiertelniło.
Najnowsze z "LP40" piosenki, w warstwie lirycznej reprezentują prawdziwi mocarze - obok jednocześnie przewodzącego tu w dostarczaniu nut Jana Borysewicza, w konkurencji "artysta słowa" rozpisali się jeszcze Wojciech Byrski, Michał Wiraszko oraz epizodycznie, bo i za sprawą zaledwie jednego kawałka Andrzej Mogielnicki. I świetnie się panowie uzupełniają, tkając niegłupie rymy, dające tej płycie wyraźnego zęba publicystycznego, raczej unikającego letnich uczuć, choć o miłości też przecież jest. Nie jest więc miałko, a bywa, że usłyszymy tu i tam nawet wkurzenie, choć jak to u Lady Pank, dalekie od hiphopowej dosadności. 

Niesamowita wokalna dyspozycja Panasewicza plus gitarowa elegancja Borysewicza, a i równa sprawność towarzyszącej sekcji, stawiają Lady Pank w roli malarzy artystów, dalekich od tych paćkających ściany.
Gdy na kilka tygodni przed premierą płyty zobaczyłem klip do "Ameryki" byłem pewien, że z pozostałymi songami będzie równie dobrze. Po tak przebojowej, przyozdobionej w duchu Coldplay oraz Keane pianinem piosence, naturalnie musiało samo dalej pójść. Ale ta płyta przez cały czas nosi takie właśnie tempo oraz identyczny, a tkany najczęściej skandowanymi refrenami entuzjazm. I choć sesje do płyty przebiegały jesienią ubiegłego roku, brzmi ona i pachnie wiosną, nie czuć w niej też wielogodzinnych mozolnych prób, kolejnych względem poszczególnych piosenek podejść, a później jeszcze pieczołowitego lepienia wszystkiego ze sobą w zgrabną całość. Tak, jak słuchamy tego jednym tchem, tak też wykluwa się ogólne przyjemne wrażenie, że wszystkich tych dwanaście kawałków panowie popełnili ot tak, za jednym podejściem.
Nie potrafię niczego wyróżnić, tym bardziej skarcić, bo i też mam świadomość obcowania z repertuarem długowiecznym, na który powołają się jeszcze niejedne pokolenia. Nawet, jeśli w przypadku "LP40", z racji innych systemowych realiów, nie ma mowy o sile LadyPank'owego LP debiutu. Ale posłuchajcie koniecznie buchających rockowym entuzjazmem, a nierzadko cierpkich w wymowie kawałków: "Pokolenia" ("... armatnie mięso znaczy zwycięstwo, kiedy go więcej masz popłaca zawsze krzywoprzysięstwo i uśmiechnięta twarz...") "Spirala" ("Rzucanie błotem do celu, odwieczny nasz narodowy sport, za chwilę mój przyjacielu tą samą ręką podzielisz tort..."), "Drzewa" ("... jak te drzewa wichrem poszarpane, tak nasze życie się chwieje cały czas..."), "Tego Nie Mogą Zabrać Nam" ("... bliscy dalsi - wciąż znajomi, kilku zawsze będziesz miał...") czy "Najcieplejsza Zima Od Tysiąca Lat" ("... chciałbym coś od siebie dać, by demonom było lżej żyć spokojnie obok nas, chciałbym nadać słowom sił, wierzyć, że tych trudnych chwil nie wpuścimy za nasz próg..."), a potem jeszcze wszystkich pozostałych, i wyobraźcie sobie, jak fantastycznie wszystkie by one zabrzmiały podczas stadionowego koncertu.
Tkwię w przekonaniu, że jeśli wciąż Lady Pank będą nagrywać takie cud miód maliny orzeszki płyty, nigdy grupy nie pokryje pył zapomnienia. Przytrzymajmy się więc ostatnich słów, jakie niesie "LP40": "... zapomnieć, jak mam to wszystko zapomnieć i nigdy nie oprzytomnieć".


A.M.


BLACKMORE'S NIGHT "Nature's Light" (2021)







BLACKMORE'S NIGHT

"Nature's Light"
(EAR MUSIC)

***3/4

 

 

Odkąd Candice poderwała Ritchiego, "Purpurowy" poskramiacz gitary zrozumiał, że pieniądze i sława nie są synonimem szczęścia. Oboje szybko zapomnieli o Rainbow (Candice w ostatniej fazie grupy pełniła tam rolę background vocals) i przerzucili się na muzyczne pole renesansu, co było zresztą ich wspólną fascynacją. Tak swoją drogą, ciekawe, ile białowłosa Candice musiała nagotować dobrych rosołów, by skraść serce takiego twardziela, jak Rychu?
I tak od 1997 roku, w miarę regularnie nagrywają. Jedynym od normy odstępstwem, akurat najnowsze "Nature's Light" - pierwszy premierowy materiał od długich sześciu lat, nie licząc niedawnych kilku niewinnych christmasów.
Szkoda, że in minus zaskakuje okładka. Gdyby odczepić jej logo "Blackmore's Night", pasowałaby na plakat szkolnego dziecięcego kółka plastycznego, bądź do pobliskiej kościelnej oazy lub na pod chmurką i kocyku zlot pasjonatów muzyczną krainą łagodności. Trochę te graficzne cudo rekompensuje słowo wstępne, z którego wypływa zachęta do radowania się prostotą, duchowością i urokami natury naszego świata. Świata znajdującego się w coraz rozpaczliwszym stanie, tym samym potrzebującego uzdrowienia. No dobrze, odstawiając na moment słoneczka promienie, co słychać w samej muzyce? To wciąż renesansowe piosenki, bardziej folk niż rock, choć niech nie odpuszczą tej płyty wielbiciele Rainbow i Deep Purple. Dla nich dwa niecodziennej urody electric/rock/instrumentale - "Der Letzte Musketier" oraz doprawiony chórem, kościelnymi organami, skrzypcami i paroma innymi smaczkami "Darker Shade Of Black". Dwa klejnoty tego samego kalibru, co ośmioletnia kompozycja "Carry On" - zadedykowana wówczas Jonowi Lordowi. Najwyraźniej Ryszarda ciągnie do lasu, niekiedy chętnie zrzucając z siebie skorupę trubadura, chadzającego z mandoliną od wsi do wsi.

Poza tym, nie brak pełnych ciepła pieśni, jak promujące album, podniośle ceremonialne, tytułowe "Nature's Light", osadzone w starodawnym folku "Once Upon December" czy wyjątkowej urody, ponownie nieunikające przymierzy z rockiem "Second Element". Jest jeszcze nowa i niewiele ustępująca pierwowzorowi wersja coveru Rednex "Wish You Were Here", którą Candice z Ritchiem ośmielili się przyswoić po raz pierwszy na debiutanckim "Shadow Of The Moon". Ponadto, kilka innych równie miłych pieśni/piosenek ("Four Winds", "The Twisted Oak" czy "Feather In The Wind"), w których wygrywa barwa, nie technika, pomimo iż Ritchie Blackmore to przecież electric-gitarowy arystokrata. No i oczywiście dobrze, że Candice Night to też taka kobietka, dla której uprawiana muzyka wydaje się sporo ważniejsza od koloru paznokci. 


A.M.


poniedziałek, 22 marca 2021

"NAWIEDZONE STUDIO" - audycja z 21- na 22 marca 2021 / Radio "Afera" - 98,6 FM Poznań








 

"NAWIEDZONE STUDIO"
z niedzieli na poniedziałek, z 21- na 22 marca 2021 - godz. 22.00 - 2.00
 
RADIO "AFERA", 98,6 FM (Poznań)
www.afera.com.pl 


realizacja i prowadzenie: Andrzej Masłowski

 

 
Miało być w pięknych okolicznościach przyrody, tego... niepowtarzalnej - idąc za głosem klasyka. Jednak na wiosnę termiczną musimy jeszcze poczekać. Jedno w tym wszystkim pocieszające, zima odeszła w pi*** i nigdy za nią nie zatęsknię - macie to u mnie.
Tkwię w przekonaniu fantastycznego wczorajszego Nawiedzonego, pomimo iż wykluwa się pewne prawdopodobieństwo, że ktoś, gdzieś tam, może być odmiennej opinii. Jednak pozwolę sobie zauważyć, iż będzie to opinia odmienna od mojej. I choć samochwała w kącie stała, niech się wychyli ten, który mi ewentualnie na wczorajszych falach fm dokopał. Nie widzę, nie słyszę...
Dwie gorące nowości - Gary Hughes "Waterside" oraz Thunder "All The Right Noises". Miały być trzy, i nawet ta trzecia była ze mną, lecz nie wstrzeliła się w nastrój, tak też najprawdopodobniej wystartuje za tydzień.
Tak swoją drogą, cóż za fantastyczna okładka nowych Thunder. Co za pomysł, jakież kolory, no i efektowne finalne zdjęcie - rewelacja!. Nawet, jeśli nie lubicie takiej muzyki, postawcie sobie ten obrazek na półce z płytami.
Niekiedy wystarczy znaleźć odpowiednie miejsce, z ciekawym motywem, oczywiście mieć jeszcze przy sobie "trochę" lepszy sprzęt od smartfonowego foto aparatu, i ustrzelić historyczną okładkę. Jak tę, wyskakującą poza tor zwyczajności. Na "All The Right Noises" widnieje sfotografowana rzeźba Singing Ringing Tree. Mieści się ona w północno-zachodniej Anglii, konkretnie w hrabstwie Lancashire, i jest to rzeźba dźwiękowa, która przypomina drzewo, trochę nawet nieco Chopinowską wierzbę. Jest zasilana wiatrem, co powoduje, że gra. Uruchamiają się muzycznie ocynkowane stalowe rury, korzystające z energii wietrznej, a to skutkuje niekiedy wielooktawowymi, niemal chóralnymi dźwiękami. Te rury mają różne rozmiary, nacięcia, tak też działają trochę na zasadzie organów. Patrząc na takie cuda myślę głośno, dobrze byłoby, gdyby nasi organizatorzy wycieczek zabierali swoich klientów właśnie do takich miejsc, zamiast do niekończących się kościołów, katedr czy jakichkolwiek im podobnych świątyń, zawsze podporządkowanym kultom jednostek. Nawet w takiej laickiej Pradze jest tego od cholery, w tym jeden polski kościół, na którego odprawianą mszę "zupełnym przypadkiem" zaciągnięto też w swoim czasie moją wycieczkę. A, gdy poprosiłem panią przewodniczkę o zmniejszenie dawki tego "dobrobytu", od razu okrążyły mnie ze trzy osoby, że jak to, przecież wcale nie jest tego tak wiele. O mój ty kochany polski narodzie... Powracając jednak na muzyki łono, gitary na nowych Thunder dają czadu pioruńsko. Panowie Danny Bowes, Luke Morley & co. ani trochę nie pomylili się w doborze zespołowej nazwy. Choć było to przecież w odległych latach osiemdziesiątych.
Zdecydowałem się na mały akcent z TalkTalk'owego "The Colour Of Spring". Nie mogłem kalendarzowej wiosny pominąć milczeniem, wszak obrazi się i jeszcze nie nadejdzie.
Pełen romantyzmu głos Marka Hollisa dobrze sprzyjał Talk Talk, a jeszcze lepiej temu konkretnemu, niezwykłemu albumowi, na którym wiosnę ubrano barwami na wiele bliskich nam uczuć - jak miłość, a raczej jej obietnice, rozstania czy tęsknotę. Nie ma więc na "The Colour Of Spring" o kwiatkach, motylkach i innych potrzebnych ekosystemowi robaczkach, a i tak wszyscy traktujemy tę muzykę jak niemal wiosenną biblię. Na wczorajszy wieczór posłużył mi egzemplarz dość ważny, bowiem jakiś czas temu sprezentował mi go mój kolega/przyjaciel, taki prawdziwy kolega, z gatunku: very close personal friend, który przywiózł tę konkretną płytę z Anglii, i choć początkowo miała być ona dla niego pomyślał, że chyba mi sprawi jeszcze większą radość. Tak też się stało. I już tłumaczę, otóż miałem niegdyś identyczną wersję tej płyty - a jest to UK 1st press - jednak po zakupie w latach późniejszych remasteringu sprzedałem tamtą za grosze. Uznałem za niepotrzebną, a przede wszystkim gorzej nagraną. Nie wiem, jakie jeszcze inne durne instynkty mną kierowały, bo dzisiaj nie popełniłbym takiej kuchy na pewno. Dlatego podskoczyłem z radości, gdy identyczna, choć już nie tak zadbana edycja, wróciła do mojej płytoteki. I nieważne, że funfel dał za nią pół funciaka, z czym się nawet nie krył. Inna sprawa, że z tą płytą była jeszcze trochę dłuższa historia, i bez podtekstu taniochy, tak też pewniakiem stoi, iż kolega nie rzucił mi się w ramiona z powodu podarku z przeceny. Jednak korzystając z okazji pozwolę sobie dorzucić, pamiętajcie Kochani, niedobrze być w oczach kumpli okazją do prezentów z wyprzedaży. Ofiarujcie to, co Was samych by ucieszyło.
Moje wszystkie ColourOfSpringi sfotografowałem we wczorajszym wpisie - odsyłam zatem, proszę zerknąć, jak rodzinka z trzech CD i jednego LP fajnie się prezentuje.
Poświętowaliśmy 50-tkę "Aqualung", były także aż trzy winyle - w tym jeden mocno zajechany, za to ze świetną muzyką - była też kontynuacja paru napoczętych nowości, wśród których fantastyczni Lady Pank. Przed tygodniem cztery numery, wczoraj tyle samo - a co, stać mnie. Podoba mi się ta płyta, jak jasna anielcia. Wiedziałem, że ją kupię dawno temu. Gdy tylko na FB namierzyłem teledysk do "Ameryki" byłem pewien, że tym razem Panas z Borysewiczem przyłożą czymś wyjątkowym. Nikomu nie mówiłem o moich odczuciach, w radio tym bardziej temat przemilczałem, ale czułem podskórnie, że będzie klawo. Płytę kupiłem w dniu premiery. Postanowione, zabukowane, trafione, jest!
Szkoda, że do audycji nie załapali się Axe "Offering". Coś nie tak jest z tym naszym nowym radiowym odtwarzaczem CD. To już czwarty, albo piąty raz, gdy zacina się na klarownej płycie. Przeskakuje, krztusi, dławi się. Pewnego dnia tak się zapcha, tak nastroszy, że pewnie rzygnie we mnie wszystkimi dotąd skomasowanymi systemowymi błędami. Widzę jak jest nabuzowany w tej swojej niedoskonałości. Niby dzielnie wykonuje rozkazy, ale jak to w wojsku, każdy szeregowiec nienawidzi będącego nad sobą sierściucha. Najlepsze, że mam w chałupie stary dobry japoński odtwarzacz (i jeden zapasowy w szafie, w razie, gdyby), który bezczelnie wszystko czyta. Nieważne, nowa czy stara płyta, wszystko. A ten nowiutki radiowy sprzęt bardzo nie lubi niektórych starych tłoczeń. W ubiegłym tygodniu dostał czkawki przy jedynce (także 1st press) Marillion, a wczoraj przy wspomnianych Axe. I pewnie za tydzień też się na coś wypnie, muszę być przygotowanym. Na szczęście takie awarie nie burzą moich konceptów, bowiem zawsze w miejsce takie szwanku mam ze trzy tuziny innych propozycji. Wolałbym jednak, by w przyszłości omijały mnie tego kalibru niespodzianki. Przegram więc tych Axe na cd-r i pójdzie z kopii. Trudno, nie ma wyjścia. Płyta kapitalna, muszę zaprezentować. Poza tym, jest okazja, bo oto przed chwilą ukazał się niezły podwójny składak Axe, co jednocześnie wzbudza we mnie poczucie obowiązku, by przypomnieć tę najsłynniejszą płytę Amerykanów.
I to by było na tyle. Nie ma co się dłużej rozwodzić, rozpiska mówi sama za siebie, stając zarazem w mojej obronie. W obronie rock'n'rolla i oby ku Waszej Drodzy Państwo satysfakcji.
Myślcie o mnie dobrze, plotkujcie jeszcze milej, nawet piszcie - pozostanie dla nowych pokoleń ślad, że het het, szmat czasu temu, gdzieś na poznańskich falach fm, działo się tak dobrze. Nawet, jeśli moje Nawiedzone nie gra w godzinach prime time'u wiem, że jesteście, że warto. Czekam na nasze kolejne spotkanie. Do usłyszenia...



KANSAS "The Absence Of Presence" (2020)
- The Absence Of Presence



LADY PANK "LP40" (2021)
- Spirala
- Pokolenia
- Zapomnieć
- Zostań Ze Mną



GARY HUGHES "Waterside" (2021)
- All At Once It Feels Like I Believe
- The Runaway Damned
- Video Show



RONNIE ATKINS "One Shot" (2021)
- I Prophesize



THUNDER "All The Right Noises" (2021)
- Last One Out Turn Off The Lights
- Don't Forget To Live Before You Die



BLACKMORE'S NIGHT "Nature's Light" (2021)
- Der Letzte Musketier (instrumental)
- Wish You Were Here (2021)



TALK TALK "The Colour Of Spring" (1986)
- Time It's Time



DOWNES BRAIDE ASSOCIATION "Halcyon Hymns" (2021)
- She'll Be Riding Horses (for Sue)



BRUCE HORNSBY & THE RANGE "A Night On The Town" (1990)
- Lost Soul - {duet with SHAWN COLVIN}



JETHRO TULL "Aqualung" (1971)
- Aqualung
- My God
- Locomotive Breath



INDUSTRY "Stranger To Stranger" (1983)
- Still Of The Night
- Until We're Together
- State Of The Nation



THE RECORDS "The Records" (1979)
- Girls That Don't Exist
- Starry Eyes



STRANGEWAYS "Native Sons" (1987)
- Goodnight L.A.
- Stand Up And Shout
- Shake The Seven
- Face To Face



VIRGINIA WOLF "Virginia Wolf" (1986)
- Are We Playing With Fire?
- Make It Tonight



FREDDIE MERCURY "Mr. Bad Guy" (1985)
- Man Made Paradise



KANSAS "Leftoverture - Live & Beyond" (2017)
- Dust In The Wind



WHITESNAKE "The Blues Album" (2021)
- Looking For Love - {oryginalnie na LP "Whitesnake", 1987}

 

 

 

Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę, godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań lub www.afera.com.pl
 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"

 





niedziela, 21 marca 2021

paradoks

Pękam z dumy po dzisiejszym zwycięstwie Zielonych nad Podbeskidziem. Przy czym, dumny to ja z mojej drużyny jestem zawsze i od zawsze. Jednego jednak nie pojmuję, jak to możliwe, że Warta w tym sezonie daje szczególnie dużo powodów do radości, natomiast Kolejorz zawodzi na całej linii, ale to właśnie oni są nad nami w tabeli. Wiem, o włos. O stosunek bezpośredniego kontaktu, o jeden czy dwa gole, o muśnięcie szczęścia, o czubek nosa. Dlatego wierzę, że następna kolejka to zweryfikuje. Bo, choć w futbolu liczą się fakty i bezduszny w dochodzeniu celu pragmatyzm, to jednak klasyfikacja w tabeli powinna mieć w zanadrzu takie pół dodatkowego punktu dla drużyn ambitniejszych, a szczególnie dla beniaminków - typu Warta Poznań. Drużyny o najniższym budżecie, czego na boisku nie widać, nie słychać i nie marudzić.
Z ledwością zdążyłem przed telewizor na dwunastą trzydzieści. Niemal zaspałem na ten mecz. Pierwszą powiekę podniosłem na styk w południe i już zza drzwi poczułem zapach dochodzącej obiadowej petardy. Mundi w weekendy gotuje restauracyjnie, ale o tym już wiecie, chwaliłem niedawno. Na dzisiaj zapiekanka - z dwoma rodzajami makaronu, z serem, klopsami, brokułami, odrobiną wina... Poezja smaku.

Nie zauważyłem nadejścia wiosny - wczoraj w astronomii, dzisiaj w kalendarzu. Czy jest jeszcze jakaś inna? Jest - termiczna. A ta jeszcze ma wolne. Dlatego wciąż zimno, szaro, padająco. Okropnie. Po kilku w końcówce lutego entuzjastycznych, słonecznych i ciepłych dniach, wróciło w ramiona szarzyzny. Nie pojmuję, czego pięknego w przyrodzie można doszukać się pomiędzy listopadem a marcem. Proszę nie odpowiadać, nie trzeba podejmować tego wątku. Lepiej wypatrujmy słońca, bo wierzę, że ono tuż tuż...
Dobrze jest teraz posłuchać Talk Talk "The Colour Of Spring". Mnie w tym przypadku dobrze nawet nastraja sama albumowa okładka. A muzyka? Jeszcze piękniejsza. Upływający czas nigdy jej nie zagrażał, a nawet zadziałał na jej korzyść. Lecz na "The Colour Of Spring" nie ma o kwiatkach, motylkach, łąkach, pagórkach czy robaczkach. Jest za to o uczuciach, obietnicach miłości, o rozstaniach. Mark Hollis "wiosnę" ubrał tu w barwy tęsknoty i wystawił na symbol upragnionych zmian. Bo wiosna to pora, na którą czekamy nie tylko, by było ciepło, bogato w przyrodzie, ale najczęściej, by ta upragniona wiosna rozgościła się na osi naszego szczęścia.
Muzyce Talk Talk bardzo przydatnym okazał się pełen tęsknoty głos Marka Hollisa. Lubimy go, wiem o tym. Bo Hollis posiadł umiejętność dobrym jego operowaniem, potrafiąc z łatwością wyśpiewać smutek i żal, jednocześnie nie skowycząc. Taką lekkość trzeba wyssać z mlekiem matki, żadne muzyczne akademie tego nie uczą.
Zabiorę tę płytę ze sobą do radia, ale nie obiecuję, że zagra. Gdybym ujrzał dziś słońce, kto wie. Jedno co obiecuję, na pewno dam z siebie wszystko. Dołączajcie więc do grona Nawiedzonych. Do usłyszenia o 22-giej na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl


A.M.


czwartek, 18 marca 2021

co słychać w naszym piekiełku?

Mój ulubiony krytyk teatralno-filmowy, Tomasz Raczek, oficjalnie aktualnym mistrzem mowy polskiej. Gratuluję! Jak dobrze, że o wyborze w tej dziedzinie nie decydowała Julia Przyłębska, zaś Przemysławowi Czarnkowi wylało szambo jego ministerialnej niekompetencji w przyblokowaniu tego sukcesu.

Mieli nas wykupić Niemcy, mieli napaść Rosjanie, miały rozgrabić Araby, tymczasem coraz sprawniej nas wykupuje pan Obajtek. Pojedli, popili, pomyśleli z Kamińskim spryciule. Jest dobrze, udało się. Nie będzie nam czerwień pluła w twarz. Niebawem zdekomunizujemy pomidory, arbuzy, papryczki chili, a nawet dolną połowę polskiej flagi. 

Jest wyjście na nadchodzące święta, a raczej na ich przedświąt czas. Skoro zamykamy galerie, siłownie, baseny, kina i teatry, natomiast kościoły będą otwarte (bo ponoć muszą), to może korzystając z okazji zamknijmy wszystkich wyłapanych księży pedofilów. Uzbierało się. Jest okazja. Oczyśćmy atmosferę w koszyczku - nawet z ich wypucowanych jajec. Skoro ta władza ma wyczulony słuch na płacz embrionów, niech może nie będzie głucha na płacz ofiar zwyrodnialców w sutannach. Więcej nie napiszę, bo trzeba by zbyt dużo wypikać.

Jak wspaniale, doprawdy słowami nie wyrażę zachwytu, udało się, najbliższą miesięcznicę smoleńską będziemy mogli obchodzić gremialnie - w wolnej przestrzeni, głowa przy głowa, nos obok nosa, maska w maskę. Minister Niedzielski obliczył wyciszenie zarazy na dzień 9 kwietnia, więc przynajmniej sklepiki patriotyczne nie zbańczą. Nie wiem, która matka boska, ale na pewno ma ich w opiece. Patronka dobra, sprzymierzeńczyni jedynych słusznych konfederatów - niech ją nigdy w łokciu nie uciska falanga. 

Pozdrawiam wszystkich podśmiechujków mających ubaw z opatulonego rurami tlenowymi Piaska, który w szpitalu wsysa każdy chełst powietrza licząc, że wyjdzie z tego cało i zdrowo. Ilość w socialmediach rozweselonych emotikonek zdumiała nawet mnie. Człowieka, którego od dawna coraz trudniej zaskoczyć narastającą falą skurwysyństwa, wdychającą przecież ten sam tlen. 

Dziękuję za uwagę. 


A.M.


pięćdziesiątka "Aqualung"

Po wczorajszej pięćdziesiątce, dziś kolejna. Tym razem dla "Aqualung". Jutro, tj. w piątek 19 marca, wybiją jej dzwony. Nawiedzone Studio uczyni to już dziś, bo jak wiecie, jutro świętować będą wszyscy, a ja nie jestem wszyscy.
Nie mam jeszcze najnowszej edycji tej fantastycznej płyty, ale na moje pocieszenie nie ma jej nikt. Mam za to najstarsze możliwe CD, jak też całkiem "niedawne", te na 40-lecie, a gdzieś pośrodku box - bombonierka z racji srebrnych godów, z której po upływie dwudziestu pięciu lat od chwili wydania jestem szczególnie dumny. Kupiłem w epoce, zaraz po premierze, a pudło dotarło do mnie z jednej z płytowych hurtowni Holandii i kosztowało tyle, co obecnie dobrze załadowany kosz sprawunków w dyskoncie. Jednak po obżarstwie szybko ślad zanika, zaś tak okazałe pudło zostaje z nami na całe życie. Sprawa wydaje się zatem oczywista, w co inwestować.
Do dzisiaj z zawartości boxu nie tknąłem knigi oraz VHS (wciąż oryginalnie zafoliowane!), natomiast CD posłuchałem dosłownie jeden raz. Wobec tej czynności skrywam w chałupie dwa inne egzemplarze, z których korzystam wymiennie. Szkoda tylko, że z VHS-u żaden obecnie użytek, bo może bym w końcu rozdziewiczył i zajrzał pod spódnicę. 

Spójrzmy na okładkę autorstwa Burtona Silvermana, z namalowanym brodatym oraz wbitym w szmaciane odzienie żebrakiem, który jakże przyjemnie przypomina Iana Andersona, a który inteligentnie synchronizuje się z albumowym motto, na które też może sobie spójrzmy: "Na początku człowiek stworzył Boga na swoje podobieństwo. Człowiek dał Bogu wiele imion, aby panował na całej Ziemi...". A gdzieś później: "... Człowiek utworzył Aqualung z prochu ziemi...", i jeszcze: "Człowiek stał się Bogiem, którego stworzył, by swoimi cudami zapanował nad całą ziemią". Na śmiesznie, pomimo iż to koszula bliska memu ciału.
Zarzućmy pierwsze takty tytułowego "Aqualung", a szybko znajdziemy się w centrum dobrej zabawy, podszytej folk/prog/hardrockową maestrią. To właśnie na tej płycie, obok wybornego nagrania tytułowego, znajdziemy kilka innych killerów, co "Cross-Eyed Mary", "Locomotive Breath", "My God" czy "Hymn 43". Do dzisiaj Jethro Tull nie zdyskredytowali tego albumu, zarówno artystycznie, jak też komercyjnie, i nie traktujmy tego jako powodu do zmartwień.
Być może w najbliższą niedzielę wypuszczę na wolność kilka spod jego peleryny nut, ale będzie to oczywiście zależeć także od wielu innych okoliczności, m.in. nastroju, pogody, a i atmosfery samego radiowego studia.
Dlatego, nie licząc na mnie, każdemu polecam nastawienie tej wiekopomnej płyty. Najlepiej jeszcze dzisiaj. Nie dajcie się wyprzedzić. Na zdrowie!


A.M.


środa, 17 marca 2021

po pięćdziesiątce

W młodości imponowali mi ci wszyscy starsi panowie z brodami i dobrze dopasowanymi, takimi inteligentnymi okularami, opowiadający w telewizji lub na spotkaniach autorskich mrożące krew w żyłach historie, a na dobitkę w domowych pieleszach spisujący je w pamiętniki. Też tak kiedyś będę - myślałem sobie. Wydawało mi się, w długim życiu człowieka wydarza się przecież tak wiele, że ach, będzie co spisywać. I oto właśnie jestem w wieku tych pamiętników, a pisać nie za bardzo jest co. Po wyciągach z konta dostrzegłem, że nigdy nie dobiłem do Kamczatki, koncertu na Wembley zagrać też jakoś nie miałem okazji, a co tu jeszcze myśleć o podboju kosmosu. A przecież tyle miało się wydarzyć. Obiecywały mi to powieści Szklarskiego, Bahdaja czy Astrid Lindgren. Miało być tyle przygód i pozytywnych dreszczyków emocji. Zaś na kolejny etap, ten już dojrzalszy, sięgałem marzeniami słońca Kalifornii, a na moich melodicrockowych koncertach rozentuzjazmowane pannice wbijały swe oczy pożądania spod sceny, na której z kompanami uprawialiśmy najlepszą muzę tego świata. Lecz oto zza kołdry dobiega: wstawaj, już czas, śniadanie. Wynurzam się, na stole nie ma homarów, nie ma bogatego w minerały z jesiotra kawioru, jest zaś niezawodna codzienna buła z wypróbowanym pasztetem. I pewnie te 50 lat Afery też tak przeleciały. Gibko, bo przecież moje w tym blisko dwadzieścia siedem też śmignęły, ot tak. A przecież miałem jedynie w maju dziewięćdziesiątego czwartego, w programie pewnej kwiatkowej Iwony, zdać krótką relację z warszawskiego koncertu Pendragon. Tak na kwadrans, po czym panu już dziękujemy. I zapewne tak właśnie by się stało, gdybym jednym ruchem nie wykorzystał szansy i nie wzbił się tupetem na odwagi poziom, w czego konsekwencji Iwona odstąpiła skomlącemu cenny kwadransik ze swojej krwawicy. I tak, jeden kwadransik, po tygodniu drugi, aż nagle dziesiąty, a potem już tylko rozciągałem tę gumę, aż doszło do wytrzymałości czterech godzin. Co prawda, gdzieś, kiedyś, przez chwilę poluzowano ją do godzin trzech, ale był to epizod tępy niczym głaz, więc naprawdę nie ma sensu, a i w ogóle co, kogo, czemu i czego wspominać. Pozostaje jeszcze wołacz - oooo! Radio Afera. Radio, którego przecież dawno miało nie być, a które jednak przeżyło te wszystkie Radia S, UNI, RMI, Obywatelskie, a nawet moje oczko w głowie, jakim winogradzkie Radio Fan.
Na dalsze pięć dych wytrwałości z Aferą zdrowia Wam życzę, a samej Aferze również tej pierwszej przypadłości ze mną. Aha, i pamiętajcie, Afera wierzę, że jest okey, ale na pewno jest tam pewien osobnik, który prawdziwie wymiata. Sprawdzajcie proszę w każdą niedzielę od 22-giej na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl  

P.S. Nie wiem, kto u nas dokonał tej grafiki. Być może jej nadawca na mą skrzynkę - Dawid Piechocki. Kto wie, wszak zdolny z niego typ. Nieważne kto, tego też nie wiem, jak niczego o moim radio zresztą. Niemniej, grafika genialna - gratuluję!

 

A.M.


poniedziałek, 15 marca 2021

"NAWIEDZONE STUDIO" - audycja z 14- na 15 marca 2021 / Radio "Afera" - 98,6 FM Poznań








 

"NAWIEDZONE STUDIO"
z niedzieli na poniedziałek, z 14- na 15 marca 2021 - godz. 22.00 - 2.00
 
RADIO "AFERA", 98,6 FM (Poznań)
www.afera.com.pl 


realizacja i prowadzenie: Andrzej Masłowski

 

 


Dzisiaj 50-tka Radia Afera. Gdybym wiedział wcześniej, że z nas takie stare pryczki, szepnąłbym nawet słówko w Nawiedzonym, ale nie wiedziałem, ponieważ o życiu radia niestety w ogóle mało wiem. Mundi na to: nic nie wiesz, bo się nie integrujesz. Nie pijesz z nimi piwka, nie chodzisz na aferowe imprezy, tym bardziej na coroczne wigilie, to się nie dziw. --- Za stary jestem - wziąłem na swą obronę. Za stary byłem nawet, gdy do Afery wstępowałem, a co dopiero teraz, po dwudziestu siedmiu latach. Poza tym, nielicznie mi znani radiowi koleżanki/koledzy lubią kulturalnie, z kufelka, a ja przechylam szklanki.
Może wypadałoby choć trochę powspominać? O tak, zdecydowanie. Koniecznie nasze wczorajsze spotkanie...
W minionym tygodniu niemal nałożyły się na siebie rocznice dwóch pierwszych albumów Marillion - 37 lat wobec "Fugazi" oraz 38 dla "Script For A Jester's Tear". Na tym starszym zaniemógł odtwarzacz, więc poszły dwa moje ulubione fragmenty z "Fugazi". I co ważne, z najstarszej edycji kompaktowej, kiedy jeszcze nikt nie ingerował w jej techniczną niedoskonałość, nikt niczego nie poprawiał, nie dodawał, nie ujmował. Ach, jak ja takie rocznice lubię. Ciche, niebijące po oczach, nieprzesilone fanatyzmem i masowym składaniem kwiatów. Bo właśnie z takiego powodu odpuściłem ubiegłotygodniowe celebrowanie 75-tki Davida Gilmoura. Gdy tylko zobaczyłem socialmedialny szum, odstawiłem zaplanowane nagrania Pink Floyd/Davida Gilmoura na półkę. Wiedziałem, że tamtego dnia wszyscy radiowcy rzucą się w ramiona uwielbienia, bez względu na szczerą czy tylko kurtuazyjną sympatię wobec tego cudownego muzyka. A ja nie lubię być "wszyscy". Inna sprawa, gdybym całkiem serio podchodził do każdej z rocznic, wszędzie musiałbym chodzić z kwiatami. A ja tego nie popieram. Zrywanie ich w celach konsumenckich służy tylko kwiaciarzom, ich zyskom, samym roślinom nie sądzę.
Wczoraj trzy gorące albumy - Ronniego Atkinsa, Lady Pank oraz Blackmore's Night.
Ronnie proponuje pop/metalowy, pełen osobistych wyznań album, Lady Pank z formą olimpijską, a Jan Borysewicz to taka polska wypadkowa gitarowych wrażliwości Andy'ego Summersa i Richiego Sambory. Natomiast Blackmore's Night kolejny raz wehikułem czasu urządzili sobie przejażdżkę do epoki renesansu, pomimo iż okładka ich najnowszego albumu wygląda niczym rysunek czwartoklasisty - niemal przeznaczony dla przykościelnej oazy.
Nowe płyty cacy, a to przecież nieostatnie słowo, bo oto już mam trzy kolejne gorące placki na nadchodzącą niedzielę. I tylko czekać, aż do niej jak najszybciej dobijemy.
Bardzo dobrze ułożyła się środkowa część audycji, od chwili hołdu dla zmarłego ostatnio dawnego basisty Procol Harum, Alana Cartwrighta. Do tego celu posłużyło "Grand Hotel" - kapitalny album Gary'ego Brookera i spółki, z lśniącym nagraniem tytułowym, ale też obowiązkowym klejnotem, w postaci "Fires (Which Burn Brightly)". Utworem, który niemal nawiedzonymi operowymi wokalizami podbarwiła francuska sopranistka Christiane Legrand - siostra słynnego Michela. Występ Christiane stał się zarazem punktem wyjścia dla jej siostrzenicy, Victorii, którą od bitej dekady uwielbiam za jej, a raczej współtworzony z Alexem Scally'ym, Beach House. A potem kilka perełek z sesji BBC w wydaniu Cocteau Twins, no i bita godzina Nawiedzonego w szponach rozmarzonego, niekiedy eterycznego popu. Kawał przecudnej muzyki. Wiedziałem, że dostrzeżecie. Osobiście mocno żałuję, że Cocteau Twins nie nagrali już niczego więcej po mojej ulubionej "Milk & Kisses". To był wyjątkowo odpowiadający mi kierunek. 
Miały być cztery winyle, był jeden - The Lydia Taylor Band "The Lydia Taylor Band". Jedyny długograj Kanadyjczyków, z charyzmatyczną śpiewającą liderką - Lidią. Dziewczyna niemal niedostrzegalnie zadebiutowała solo, lecz potem był ten właśnie album. Na drugi zabrakło czasu, sił, środków, możliwości, a wypełnieniem kontraktu okazał się jeszcze tylko wydany dwa lata później pięcioutworowy mini album, i ot cała historia tej bardzo fajnej pop/rock/nowofalowej grupy, trochę będącej wypadkową stylów Blondie i The Cars.
A poza tym, kontynuowanie nowych płyt Josepha Williamsa, Alice'a Coopera, Dona Aireya i W.E.T., do tego dwa kawałki Lany Lane, ponieważ w ubiegłym tygodniu najwyraźniej spodobała się przynajmniej kilku Słuchaczom.
Na początku audycji, weteran sceny Detroit - Ted Nugent (m.in. z udziałem Meat Loafa), a na finał Terry Brock. W ten oto sposób zapowiadam więcej nagrań z udziałem tego pana, głównie celując w jego dawnych Strangeways. Proszę już niebawem wypatrywać na moim fm wczesnych nagrań tej grupy.
Obejrzałem ostatnio kilka niezłych filmów, będzie czas to się rozpiszę.
Do usłyszenia ...



TED NUGENT "Free-For-All" (1976)
- Dog Eat Dog - {śpiew DEREK ST. HOLMES}
- Together - {śpiew MEAT LOAF}




RONNIE ATKINS "One Shot" (2021)
- Real
- One Shot
- Picture Yourself


LADY PANK "LP40" (2021)
- Ameryka
- Tego Nie Mogą Zabrać Nam
- Najcieplejsza Zima Od Tysiąca Lat
- Drzewa



W.E.T. "Retransmission" (2021)
- What Are You Waiting For



ALICE COOPER "Detroit Stories" (2021)
- Shut Up And Rock



LANA LANE "Queen Of The Ocean" (1999)
- Souls Of The Mermaids



LANA LANE "Project Shangri-La" (2002)
- The Beast Within You



BLACKMORE'S NIGHT "Nature's Light" (2021)
- Nature's Light
- Darker Shade Of Black - {instrumentalny}
- Second Element



DON AIREY AND FRIENDS "Live In Hamburg" (2021)
- Difficult To Cure - {w oparciu o IX Symfonię Beethovena, o Symfonię Radości, Rainbow cover}



PROCOL HARUM "Grand Hotel" (1973)
- Grand Hotel
- Fires (Which Burn Brightly) - {z wokalizami CHRISTIANE LEGRAND}



BEACH HOUSE "Bloom" (2012)
- Myth



BEACH HOUSE "B-Sides And Rarities" (2017)
- Chariot
- White Moon (iTunes session remix)



COCTEAU TWINS "BBC Sessions" (1999)
- Serpentskirt - {Mark Radcliffe session, 12 marca 1996}
- Golden-Vein - {Mark Radcliffe session, 12 marca 1996}
- Seekers Who Are Lovers - {Mark Radcliffe session, 12 marca 1996}
- Calfskin Smack - {Robert Elms session, 10 kwietnia 1996}



MARILLION "Fugazi" (1984)
- Jigsaw
- Incubus



THE LYDIA TAYLOR BAND "The Lydia Taylor Band" (1981)
- Some Guys
- All Night
- Always Late
- Highway To Hell - {AC/DC cover}



JOSEPH WILLIAMS "Denizen Tenant" (2021)
- World Broken



TERRY BROCK "Diamond Blue" (2010)
- A Soldier Falls

 

 

 

Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę, godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań lub www.afera.com.pl
 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"