czwartek, 16 kwietnia 2020

spod patyny /cz. 1/ - ALEX CALL "Alex Call" (1983)









ALEX CALL
"Alex Call"

(ARISTA)
 





Pierwszy longplay wokal-gitarowego Amerykanina, a jednocześnie jeden z dwóch w ogóle. Któż to Alex Call? Trochę już dziś przyćmiona (główna) postać jeszcze bardziej zapomnianej formacji Clover. Fajnej, lekko rockowej, u której schyłku w składzie porządził nieco mniej wówczas znany - a z matki polki - Huey Lewis. Długi to jeszcze czas przed narodzinami "Heart And Soul", "I Want A New Drug" czy "The Power Of Love".
Clover rozbili się w 1978 roku i przez pewien czas nie działo się nic. Huey Lewis poczekał do początku kolejnej dekady, po czym znienacka zaatakował, a wyniki jego działań powszechnie wydają się znane. Natomiast przywódca Clover, Alex Call, ukrywał się aż do 1982 roku, aż wreszcie znalazł wszystko, co potrzebne. Przede wszystkim wytwórnię płytową Arista, plus odpowiedzialnego za sukcesy Thin Lizzy, UFO czy Survivor producenta płytowego Rona Nevisona oraz kilku zawodowych grajków, wśród których pianista Peter Wolf, basista John Pierce czy perkusista obozu Paula Kossoffa Tony Braunagel. Panowie pod koniec 1982 roku przystąpili do sporządzenia mocno pokładanego nadziejami albumu, a uczynili to w iście kalifornijskich warunkach i podobnym do sprawy nastawieniu. W efekcie płyta otrzymała dziesięć pop/rockowych piosenek, niekiedy wręcz zdradzających dawne koleżeństwo Calla z odwiecznie wyluzowanym Huey Lewisem. Pomimo, iż tego drugiego zabrakło tutaj choćby w jednej nucie. Jednak słowo daję, w kawałkach typu "Annie Don't Lie", "New Romeo", "Dark Side Of The Night" czy super chwytliwym, singlowym "Just Another Saturday Night", wyczuwam żywego ducha tamtego śpiewającego harmonijkarza, jegomościa, który tak naprawdę liznął prawdziwego muzycznego życia dopiero, gdy zaczęli go wspierać swingujący rhythm'n'bluesowi The News. Skoro przy Callu tak mocno trzymamy się Huey Lewisa należy dodać, iż Huey wziął przed nieco ponad trzema dekady na ruszt kawałek Calla "Perfect World" i uczynił z niego niemały przebój. Choć prawdą, iż cała tamta płyta, o lekko podobnym tytule "Small World", suma sumarum okazała się bladym cieniem nieporównywalnie lepszych czterech poprzedniczek.
Album "Alex Call" przewidziano do szerokiej promocji, a jego wartość obliczono na wielokontynentalny rynek, jednak kością w gardle Calla stanęli rywale z grupy The Call. Akurat w tym samym czasie zechcieli wydać swój album - "Modern Romans" - i pech chciał, że na tyle dobry, iż krytycy oraz radiowi didżeje głównie na nim postanowili się skoncentrować. Nie mogło być naraz za dużo "call", by nie mieszać ludziom w głowach, a już tym bardziej w samej branży muzycznej. Omawiana płyta zeszła zatem do podziemia i nigdy z niego już się nie wynurzyła. Callowi szybko odechciało się nagrywania kolejnej płyty, jak również innym pokładanie w nim nadziei. Natomiast wydany po kilkunastu latach album "Book Of Time" - rzecz z epoki kompaktowej - nikomu już nie był do niczego potrzebny.
"Alex Call" do dzisiaj nie pojawił się na kompakcie. Nawet w niemal wszystko chłonącej Japonii, zaś na winylową reedycję, pomimo popularności tego nośnika, też nie ma co liczyć. Nikt obecnie nie pamięta Alexa Calla, a sądzę, że jeszcze mniej zechciałoby posłuchać tej bardzo fajnej płyty po jakimkolwiek remasteringu.







Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"