H.E.A.T.
"II"
(EAR MUSIC)
****
Artyści nadają albumom dziwaczne tytuły, a później ja muszę wyprostowywać karty historii. Tak też sprawa ma się w obliczu szóstego longplaya H.E.A.T. - ochrzczonego tajemniczym "H.E.A.T. II". Okazuje się, że muzycy będąc pod wrażeniem swego najnowszego bobo, doszli do wniosku, iż tak właśnie zabrzmieliby, gdyby powrócili do początków kariery. Dlaczego więc nie "The 1st"? Ale i mnie się podoba, choć wcale nie pod wpływem buńczucznego - a wyrytego na wbitym we front pudełka stickerze - sloganu: "są lepsi niż niejeden oryginał z lat osiemdziesiątych". Bo tak po prawdzie, w muzyce H.E.A.T. nie zmieniło się nic. To cały czas reprint tego, co tworzą od czasów, gdy w grupie śpiewał Kenny Leckremo. I w tym momencie przyznam, z początku nie bardzo przychylałem się do jego następcy, Erika Grönwalla. Jakiegoś kolejnego chłoptasia z tamtejszej edycji "Idola". Programu, który zazwyczaj werbował tuziny cienkich piosenkarzyków, którzy poza darem posiadanego, niekiedy nawet dobrego głosu, w zasadzie nic więcej nie mieli do powiedzenia. A raczej, zaśpiewania. Moje ówczesne obawy względem nowej wokalnej siły dodatkowo potwierdzał jeszcze słabiutki album "Address The Nation", ale tamte czasy na szczęście dawno za nami. Kolejne dzieła gorących Szwedów tylko podnosiły akcje, aż w końcu dzięki poprzedniemu "Into the Great Unknown", dokonali wolty dawnych możliwości, zaś za sprawą najnowszego "II", nawet zaostrzyli czub.
"H.E.A.T. II" to entuzjastycznie zapodany soft metal, na którym dobrze rozgościły się porywające stadionowe refreny. Erik Grönwall, być może nie osiąga wokalnego stadium histerii, lecz jestem przekonany, że jego fanki jak najbardziej. Jegomość umiejętnie rozdziera gardło, przy okazji mobilizując zespołowych kolegów do jeszcze sprawniejszego działania. Dlatego wszystko tu chodzi na piątym biegu, pomimo iż gitarzysta Dave Dalone to facet niemający ambicji wyduszania ze swojej gitary maratonowych solówek. Pod tym względem jest zwięźle i konkretnie, choć sam pakiet melodii skrywa iście zwierzęcą furię. Spod igły ku głośnikom płynie tryumf klawiszowo-gitarowego słodkiego metalu, który by taranować wcale nie potrzebuje Slayer'owskiego napieprzu. Szkoda jedynie, że ci nasi znad Wisły sparaliżowani rockmani dotąd nigdy nie nagrali takiej płyty. I jeszcze długo długo nie, albowiem takie pełne inscenizacji i świateł spektakle trzeba wyssać z matczynym mlekiem.
Kawałki "Dangerous Ground", "Come Clean", "We Are Gods", "Adrenaline", "One By One" czy wprost rewelacyjne !!! "Victory", wypolerują wasze uszy na błysk, a w ślicznej balladzie "Nothing To Say", też raczej nie szukałbym wytchnienia.
Od pewnego czasu H.E.A.T. poważnie w moich oczach zyskują. Mało tego, gdybym miał nad łóżkiem makatkę, zapewne powiesiłbym sobie ich plakat.
Andrzej Masłowski
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"