Genialny facet, zawsze był Wujkiem, nie żadnym proszę pana. Życie go nie oszczędzało, że choćby wspomnę jego młodo zmarłą żonę, Elę. Umarła nagle. Kładąc się wieczorem spać nie wiedziała, że to już na zawsze. A wuja Olek akurat był w zagranicznej delegacji i dowiedział się ledwo po wylądowaniu, tuż na lotnisku. Nie do wyobrażenia.
Tu muszę dodać, Wujek był Ślązakiem. Jedynie zamieszkałym i pracującym w Poznaniu. Sercem przyspawany do kopalnianego środowiska. Kiedyś zapytałem: wiem, że Wujka nie kręci futbol, ale gdyby Wujek miał ująć się za jakimś klubem, to jaki byłby to klub?... Ruch Chorzów - odpowiedział. Od wtedy trzymam za Ruchem.
Nie pamiętam, czy pisałem, czy nie, ale w swym skromnym mieszkanku przy Przybyszewskiego, Oleczek (tak na niego mówili moi Rodzice) miał gramofon i skromną kolekcję płyt, niezmiernie mi w okresie dojrzewania imponującą. Tu nasuwa się skojarzenie z pewnym ludowym tytułem, o którym niebawem - trzymajcie mnie za słowo. Na chwilkę sięgnijmy po gramofon. Widział mi się. Automat. A jesteśmy gdzieś w okolicach siedemdziesiątego siódmego. Ramię na płytę nachodziło bez ludzkiej ingerencji i także z niej usuwało się samoistnie tuż po zakończeniu emisji. Nikt w otoczeniu podobnego nie miał. Wuja nabył podczas jakichś zagranicznych wojaży. Jako wysoko sytuowany w meblarskim środowisku, a potem także dyrektor jednego z przedsiębiorstw. Nieprzerwanie hulał po świecie, ale żadne tam dziwki, gdyby ktoś pomyślał. Kochał żonę, kochał swą robotę, wielbił wyuczony fach. Będąc nawet na zaawansowanej emeryturze dyrektorował w jakiejś drzewiastej spółce. Ostatni Mohikanin.
Przejdźmy jednak do Małcużyńskiego. Egzemplarz z foto to właśnie płyta z półki srebrnowłosego Wujka, fizjonomią wypisz wymaluj Frank Drebin. Podarował andy'emu na kilka lat przed śmiercią, kiedy wiedział, że już mu się nie przyda. No bo, któż by inny mógł po Nim zachować na pamiątkę? Pewnego dnia zabrał płyty pod pachę i wręczył mi od progu swe najcenniejsze muzyczne trofea. Były to arie z operetek, m.in. Lehara, także jakiś Ochman czy ten właśnie Małcużyński, ale i przed laty przywieziony bodaj z Włoch Bing Crosby oraz genialny z MGM-u Maurice'a Jarre'a "Doktor Żywago". Wszystkie wiele dla mnie znaczą, choćby w aspekcie sentymentalnym.
A więc, Małcużyński. Pierwszy Koncert Fortepianowy Czajkowskiego, zagrany z Narodowymi Symfonikami pod batutą Witolda Rowickiego. Dwaj geniusze na jednej płycie. Oryginalnie album mono z początku lat sześćdziesiątych, acz Wujka egzemplarz to stereofoniczna reedycja z okolic siedemdziesiątego. Uwielbiam całość, ale wiadomo, pierwsze trzy i pół minuty powalają szczególnie. Top 10 muzyki klasycznej. Witold Małcużyński - starej szkoły pianista, którego nazwisko zawsze szło w parze ze wspomnianym Rowickim, ale też na półce z płytami obowiązkowo wraz z Lutosławskim i żadną hańbą mogło być dostawienie np. Henryka Warsa. Pomimo, iż ten ostatni kojarzy się głównie z przedwojennymi filmem i rozrywką. Błąd, Wars to także jazz i symfonia.
Uwielbiam tę okładkę. Niesamowity klimat. Spójrzmy na zdjęcie. Jakże zaangażowany Małcużyński, jakie napięte mięśnie rąk ściskające klawiaturę, no i, ta koszula z krótkim rękawem. Wyraz luzu, a i uwidocznienie zapału, którego nie mielibyśmy w pełni, gdyby rękawy ewentualnej marynarki przysłoniły odcinek od łokci po czubki palców. Mocy dodaje podrasowany sepią kadr. Lekko zamazany w tle Rowicki nadający rytm orkiestrze, całą twarzą skupiony na dłoniach Małcużyńskiego. Tę okładkę słychać, zanim jeszcze nastawimy płytę.
andy
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań (Radio Afera) lub afera.com.pl
"USPOKOJENIE WIECZORNE"
w każdy poniedziałek od 22.07 do 23.00
na 100,9 FM Poznań (Polskie Radio Poznań) lub radiopoznan.fm