środa, 24 stycznia 2024

NON IRON, wtorek 23 stycznia 2024, klub 'Blue Note', Poznań - koncert "Nie Wszystko Można Mieć"

Wyładniał Blue Note. Korzystnie po renowacji wnętrz. Schludnie, bez niepotrzebnego przepychu, gustownie.
Na wczoraj zaplanowano Non Iron. Grupę z pogranicza blues i heavy rocka, o blisko czterdziestoletnim rodowodzie, w ramach tego paru personalnych przetasowaniach, a przy tym, nawet drobnych sukcesach. Pretekstem do wczorajszego występu, długo zresztą przygotowywanego, niedawne podwójne kompaktowe wydawnictwo "Nie Wszystko Można Mieć". Znane, choćby Słuchaczom Nawiedzonego Studia, co też bluesmanom cotygodniowego w Aferze bloku Krzyśka Ranusa - notabene organizatora tego koncertu. No, może raczej tylko z nazwy Agencja Ranus może przypisać sobie zasługi wczorajszego wszystkich namaszczenia, bo tak po prawdzie, cały ciężar wziął na siebie Piotrek Przybylski. Miał być jedynie konferansjerem tandemu Przybylski-Ranus, jednak 'skapnęła' mu się cała przyjemność, z której wyszedł bez szwanku. A to wszystko za sprawą absencji Krzyśka, któremu przytrafiła się przygoda życia - podróż po kilku krajach Ameryki Łacińskiej. Trudno nie chwycić byka za rogi. Tego sprawą, nazwisko 'Ranus', widnieje jedynie na plakacie imprezy, a obowiązki na głowie Piotrka i pewnie jeszcze paru innych osób. To tak gwoli organizacji i sprawiedliwości dziejowej.
Jak obiecywano, tak też się stało. Na scenie przemiennie różne wcielenia Non Iron, choć żałuję, że nie dotarł harmonijkarz Przemek Hałuszczak. Muzyk wczesnego etapu grupy, niegdyś mój sąsiad z klatki obok. Dobrze znałem jego schorowaną siostrę Magdę, wobec rodziców zawsze ukłony, a w ramach ciekawostki, jego Tata + plus mój, razem studiowali - w jednej grupie! Bardzo przykro było się niedawno dowiedzieć, że Przemek całą trójkę najbliższych stracił w jeden kwartał.
Lekko abstrahując od samej muzyki dodam, bo boję się, że jeszcze zapomnę o niezłym 'hicie' wczorajszego wieczoru... otóż, jako pierwszy, wokalny set wykonał Grzegorz Kupczyk - jakieś cztery czy pięć kompozycji - po czym wszedł jego w losach tej grupy wokalny przedmówca Leszek Szpigiel. Powitany burzą oklasków, znienacka zasunął: "dziękuję Grzesiowi Kupczykowi za support". Myślałem, że pęknę ze śmiechu. Parę innych osób, także. Wprowadziło to Leszka Szpigla w konsternację. Nie bardzo załapał niechcącą wpadkę. Wyszło na to, że Grzesiu to rozgrzewacz, a on gwiazda. Owy lapsus należy wyjaśnić różnicami językowymi i kulturowymi. Na Zachodzie, gdzie długo Szpigiel przebywał, słowa "support", nie tylko używa się w naszym rozumieniu, jako przypis wobec artysty o niższym szczeblu atrakcyjności, który na scenie rozgrzewa publikę przed gwiazdą. Również odnosi się tę formę językową do czyjegoś wsparcia. Wsparcia pokrzepiającego, braterskiego. Wszak 'support' to 'wsparcie', nie jak zwykło się u nas pojmować: rozgrzewka. Leszek Szpigiel błyskawicznie gafę dostrzegł i zręcznie się wytłumaczył. Nie sądzę, by ktokolwiek z widowni wziął go za buraka. A tak już z innej beczki, niezły z niego showman, wciąż bardzo dobry głos oraz 'ten' zachowany charakterystyczny akcent na samogłoskę "ś". Przyodziany w wiśniową, świecącą marynarkę, na głowie a'la 'Niemen'owy' kapelusz, spod którego kilka wianków, dredów. W połowie show wyszło, że kapelusz kamufluje wysoce zaawansowaną łysinę, której mistrzunio, o czym przekonywał, zupełnie się nie wstydzi. To tylko względem długiego wstępu. Bo o samej muzyce za dużo nie napiszę, ponieważ komu na niej zależało, wbił wczoraj do klubu.
Hasło 'koncert wyprzedany', wyobraziłem sobie jako ścisk, natomiast, tak na moje oko, spokojnie wpuściłbym jeszcze ze trzydziestu, może nawet pięćdziesięciu ludzi.
W Blue Note, z uwagi na alkoholowy bar, koncerty przecina się circa kwadransowym antraktem. Tym razem nie inaczej. Nie dałem jednak wiary, gdy po wyjściu z klubu zegarek oznajmił, że całość trwała bite trzy godziny. I na tym polega dobra zabawa. Poczucie czasu na max dwie godziny, a tu proszę bardzo, trzy.
Tych piosenek tak wiele, że nie sposób wszystkie wymienić. Z etapu Leszka Szpigla, m.in. "Życia Król", "Innym Niepotrzebni", "To Wszystko Słowa, Słowa, Słowa", "Ciężką Drogą" czy obowiązkowe, tytułowe dla tego wydarzenia "Nie Wszystko Można Mieć". Od Grzegorza Kupczyka, przy wokalnym wsparciu Marysi 'Marihuany' Wietrzykowskiej, choćby "Świece i Deszcz", "Drawn Soldiers" czy "I Will Never Let You Go". Dużo, dużo, bardzo dużo muzyki, nieźle nagłośnionej, no i, że oni wszyscy tak zgrabnie pomieścili się na tej maciupkiej scenie. Przeważnie poniżej ramy sekstetu nie schodziło. Wojtek Hoffmann na siedząco, bo ponoć walnął sobie girsko - złamanie, czy coś. Obsługujący bas Henryk Tomczak, także na stołku, choć w jego przypadku bez złamania żadnej z kończyn, co zresztą bywa pokłosiem paskudnej o tym czasie aury.
Jeszcze z tyloma ludźmi nie przywitałem się na żadnym z koncertów. A po jego zakończeniu usłyszałem, że jestem celebrytą. Nawet z racji mego Nawiedzonego Studia postawiono mi piwo - bardzo mi przyjemnie Panie Wiesławie! Wielu ludzi rozpoznałem, lecz dziwnie bywa, gdy rzucają się na szyję, a ja nie wiem, kto to. Nieważne. Ogólnie bardzo, bardzo miło, miluśko. W ogóle wszyscy wczoraj byli tacy życzliwi, uśmiechnięci, pozytywni. Dla takich dni warto zatrzymać czas i przystanąć na dłużej.

P.S. Porobiłem nieco fotek, a teraz patrzę, jakie są do siebie podobne. W takim układzie, wstawię jedną/trzecią, reszta w przestworza. Trochę kadrów ery Szigla, trochę Kupczyka oraz jedno Piotrka Przybylskiego, który dokonał rzetelnego, wnikliwego wprowadzenia i bardzo mu za ten koncert dziękuję!

a.m. 


"NAWIEDZONE STUDIO"

w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl
(obecność nieobowiązkowa)

Andrzej Łysów, Janusz Musielak, Grzegorz Kupczyk

To samo, tyle, że z faktycznego miejsca mego pobytu





od lewej: Janusz Musielak, Leszek Szpigiel, za bębnami Jędrzej Kowalczyk, na siedząco, panowie Henryk Tomczak i Wojciech Hoffmann

Kupczyk, Tomczak, Hoffmann

Musielak, Marihuana, Kupczyk, za jego plecami Kowalczyk, Tomczak, schowany za głową kogoś z publiki Hoffmann

Piotr Przybylski