poniedziałek, 29 stycznia 2024

Frank Farian

Odejście Franka Fariana wybudziło dziecięce wspomnienia. Chociażby gorąc dawnych uczuć do Boney M., największego przedsięwzięcia, jakie chłopisko wykreował. Słuchając tej muzyki znowu jestem na szosie i daleko od szosy - że tak odniosę się do obrazowego wyrażenia Ani Góreckiej, żony Leszka, z wiadomego serialu. To zupełnie jak jeden ze smaków dzieciństwa, w tym przypomnianego minionej soboty - napój Ptyś, firma Tarczyn, szklana butelka 330 ml, cena na teraz 2,79 zł. Aromat tamtych czasów, kolejna z ikon świata sprzed sztucznej inteligencji.
Frank Farian - niemiecki muzyk, producent, actus purus ery disco, winowajca radosnych w nutach chwil moich cielęcych lat. Przede wszystkim Boney M. -- Z wszystkich płyt, kładę nacisk na pierwsze cztery, meta przy "Oceans Of Fantasy". Przy czym Farianowi, także warto zapamiętać Far Corporation, genialnego Meat Loafa "Blind Before I Stop" oraz jeden z największych przekrętów - Milli Vanilli. Podstawione ładne buźki Roba i Faba, które de facto miały się nijak do ich prawdziwych możliwości wokalnych. Za kotarą prawdy, kuchnię tworzyło kilku mniej urodziwych muzyków, którzy po dekonspiracji, po kilku latach ujawnili swe prawdziwe wizerunki w grupie The Real Milli Vanilli. Nawet w Polsce wydaliśmy tego winyl. Ale powróćmy do epoki Hot Chocolate, Rose Royce, Village People, Chic, Baccary, Abby czy Donny Summer, kiedy FrankFarian'owe Boney M. kosiło konkurencję. Piszę to z pierwszej ręki. Nadciągam z gierkowskich 'szczęśliwości'. Jestem wysłannikiem tamtejszej atmosfery, niepowtarzalnej mody w odzieniu, co przede wszystkim muzyki, jakiej obecna gówniażerka nawet nie umie pozazdrościć. A ta rodziła się na mych oczach, dookoła zdobywała potężny elektorat i chyba wszyscy mieli niechowaną za parawanem fałszu słabość.
Bobby Farrell - taneczna maskotka i na pół akrobata, człek niekiedy śpiewający, a raczej melorecytujący, lecz zawsze głosem Franka Fariana. Do tego trzy równie ciemnoskóre dziewczyny: główna wokalistka Liz, asystująca jej Marcia oraz trzecia do pary Maizie. Ta ostatnia, w zasadzie tylko choreograficzna.
Może i głupio, będziecie się śmiać, ale ja naprawdę miałem na Boney M. kręćka. Byłem nawet w 1978 na ich stadionowym koncercie. Szczególnie traciłem głowę na punkcie "Nightflight To Venus". Od tego długograja zacząłem z ich albumami, choć oczywiście znałem już wcześniej wszystkie mniejsze lub większe, w tym najczęściej u nas dostępne: "Daddy Cool", "Fever", "Belfast", "Sunny", "No Woman No Cry" czy "Ma Baker". Ktoś w tym naszym Tonpressie wyjątkowo ich lubił, kroił więc po kolei na nośnikach, najpierw dźwiękowych pocztówkach, kończąc sprawę na licencjonowanych trzech 7-calowych singlach. Kolejno: "Rivers Of Babylon", "Rasputin" oraz "Oceans Of Fantasy". Wszystkie piosenki rzecz jasna znałem na pamięć, jednak żaden to wyczyn, znali wszyscy. Nie uwierzycie, jak mrowił mnie wstęp do "Daddy Cool"; sławetne w ciepłym tego słowa znaczeniu: "She's crazy like a fool, wild about Daddy Cool...". Do teraz uwielbiam. Intro do "Ma Baker" równie mocarne, gdyby czasem kogoś obruszyło, że nie dostrzegam. To już ich druga płyta - "Love For Sale". Spójrzmy na okładkę. Jest odważnie, dlatego nie dziwmy się, że w 1977 roku kilka krajów wyraziło sprzeciw. Ociekało seksem, więc dookoła mnóstwo pruderii. Bobby Farrell skuwał swe zespołowe dziewczyny żelaznymi łańcuchami, a w niewyszukanym domyśle, były to łańcuchy miłości. Ale miłości za pieniądze - love for sale.
Wracając do "Nightflight To Venus". Nie chodzi już nawet o to, że to najlepszy album tej euro/black/dance'owej grupy, ale też dowód na słuchanie całych płyt, zamiast jedynie wyrwanych z kontekstu singli. Albowiem wzięte od brzegu dwie pierwsze ścieżki, tytułowa "Nightflight To Venus" oraz "Rasputin", nadają sprawie sens, gdy słuchamy ich razem. Dokładnie tak, jak połączono je ze sobą na płycie. Jedno wypływa z drugiego. Super przebojowe "Rasputin" wynika z 'kosmicznego' "Nocnego Lotu Na Wenus". Na moim trzynastoletnim umyśle, szczególne wrażenie czynił do niego wstęp: "Panie i panowie, witamy na pokładzie Statku Kosmicznego Boney M. To nasz pierwszy pasażerski lot na Wenus. Gotowi do odliczania? -- 10, 9, 8, 7, 6, 5, 4, 3, 2, 1, zapłon, start!...". A tuż potem rzut oka na okładkę, i naprawdę oczyma wyobraźni widziałem, jak cały zespół wznosi się ku Wenus. Rewelacja! Niezły podkład pod późniejsze eksploracje space/rocka czy równie w innym futurystycznym rock/popie wszelakie nieziemskie odloty. Zawsze od czegoś zaczynamy. I u mnie ten grunt podłożył Frank Farian. Niby facio od lekkich piosenek, jednak z niebywałą wyobraźnią i 'tym czymś', czego w tamtych latach jednak inni na niwie lekkiej muzyczki nie mieli. 

a.m.

"NAWIEDZONE STUDIO"

w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl
(obecność nieobowiązkowa)