piątek, 5 stycznia 2024

KENNY WAYNE SHEPHERD BAND "Dirt On My Diamonds, Volume 1" (2023)

 


 

Kenny Wayne Shepherd Band
"Dirt On My Diamonds, Volume 1"
(Provogue)

**3/4

Nieustannie o Kennym Wayne Shepherdzie myślę, jako bluesmanie młodego pokolenia, a przecież ten już zdrowo po czterdziestce. Rocznik 1977, czyli blisko, coraz bliżej pięćdziesiątki. A dopiero pamiętam jego mocne na fonograficznych nogach stanięcie, kiedy miał osiemnaście lat i pisano o nim jako nadziei białego bluesa. Był pokoleniowym talentem miary Eric'ka Galesa oraz Joe Bonamassy. Tyle, że Shepherdowi pierwszą płytę wydała wytwórnia z dystrybucyjnej stajni Warner Bros., zaś obecnie gigantycznie popularny Bonamassa, na albumowy debiut musiał jeszcze wtedy kilka lat poczekać.
Zagmatwało mnie i kompletnie przed końcem roku zapomniałem zagrać najnowszego Shepherda w moim Nawiedzonym Studio. Mam nadzieję, nie macie mi tego za złe. Było dużo innej amerykańskiej muzyki; blues-country'owa Tanya Tucker, rock'n'roll-countrowy Rodney Crowell, wreszcie, genialny country'owiec, a najczęściej wręcz ballad-country'owiec Dan Seals.
Winyle są dzisiaj dla mas, kompakty dla koneserów, więc "Dirt ..." słucham z undergroundowego nośnika. Shepherd wciąż dobrze śpiewa, zapewniam, a jeszcze lepiej gra na gitarze. W swoim zespole posiada też współwokalistę, Noah Hunta. I to naprawdę niezła kohabitacja. Kenny dysponuje lekko podwyższonym głosem, z kolei Noah jest na pograniczu kataru a Lenny'ego Kravitza.
Szkoda, że tylko 8 numerów i nieco ponad pół godziny muzyki. Ale, co końcówka tytułu obwieszcza, jest to część pierwsza, więc zabawy nie koniec.

Najlepsza wydaje się finałowa ballada "Ease On My Mind". Może nie tak bombowa, jak ubiegłoroczne "Is It Safe To Go Home" Bonamassy, no, ale tamten kawałek, z pienistej wody, w finalnej części przemienił cały album w wodospad.
Podoba mi się także przyjemnie zrealizowany i nawet podobnie pod oryginał przyspieszony cover Eltona Johna "Saturday Night's Alright For Fighting". I to dwa najmocniejsze punkty, tym razem zaledwie średniej płyty Shepherda. Pozostałe sześć ścieżek albumu do przegródki: może być.
Nie bardzo ekscytuje mnie wyluzowany, nasączony dęciakami soul/jazz/blues "Bad Intensions" - acz ostatecznie z dobrym solówkowaniem - czy, równie odważnie oparty o saksy i trąby "Man On A Mission". Panowie tu razem śpiewają i jakoś tak kojarzą się z Lennym Kravitzem. A, że bycie oddanym Kravitzowi, idzie mi średnio na jeża...
Nie przekonał mnie także reggae/blues "You Can't Love Me", co i pierwsze z tego long-, o pardon: shortplaya, trzy numery: "Best Of Times", "Sweet & Low" (tu jakieś okropne didżejskie scratche) oraz równie nijaki tytułowy wstępniak "Dirt On My Diamonds". Szkoda, ponieważ wcześniejsze dwie/trzy płyty miały nieporównanie więcej węglowodanów.

a.m.

"NAWIEDZONE STUDIO"

w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl
(obecność nieobowiązkowa)