niedziela, 7 stycznia 2024

lipservice

Wertując stare promówki, wpadłem na dawno niesłuchane "Lipservice". Płyta z dwa tysiące piątego, a więc z nieprzychylnego dla klasycznego hard rocka okresu. Bo zaznaczę, za tymże tytułem stoi formacja Gotthard, bezkompromisowo grająca z przyrzeczeniem danym tej muzyce. A przecież pamiętajmy, w tamtym czasie świat zasłuchiwał się jakimiś Offspring, Limp Bizkit, System Of A Down, Queens Of The Stone Age, Nickelback czy Bloodhound Gang. Zsiadłym mlekiem z kiszonymi ogórami.
Gotthard to nagrywający od ponad trzydziestu lat zespół, obok ziomali z Shakra, Paganini czy głównie Krokus, uznany nie tylko w swojej Szwajcarii. Cenią go w równym stopniu Niemcy, nawet Włosi. Oczywiście ci rockowi, nie mylić z biesiadą od Felicity, Mamma Marii Ma lub skoczków italo disco.
"Lipservice" jest jedną z ich lepszych płyt okresu ze Steve'em Lee. I trochę głupio mieć ją w tak skromnym wydaniu, lecz zawsze i tak dużo lepiej, niż nie mieć w ogóle. Być może kiedyś zejdą się moje drogi ze stosownym digibookiem, albowiem w takim formacie album niegdyś wydano.
Wokalista Steve Lee umarł w 2010 roku w tragicznych okolicznościach. Była to motocyklowa wyprawa życia do Stanów i ich na dwóch kołach przemierzanie. W trakcie jednego z etapów, chęć rozprostowania kości skusiła Steve'a i jego kompanów do odpoczynku na jednym z przydrożnych parkingów, Steve postawił motocykl, sam stanął nieopodal, aż w pewnej chwili przejeżdżająca ciężarówka zahaczyła o ten motocykl, maszynę wyrwało, a ta z całą siłą uderzyła w Steve'a, który zginął w jednej chwili. Po tej tragedii zespół pozbierał się w miarę szybko, z nowym wokalistą kontynuując swoją rock'misję, ale nigdy o Steve'ie nie zapominając.
Atutem "Lipservice" kapitalne riffy i solówki gitarowego debla Leo Leoni - Freddy Scherer. Moje zapewnienia zweryfikują, np. "Anytime Anywhere" czy "The Other Side Of Me". W tym ostatnim, niezłą pracę wykonuje też organista, niestety w przypadku mojego skromnego egzemplarza CD, anonimowy. Szkoda, że promo edycje często pod tym względem bywają tak brutalnie nieprecyzyjne. Nie każdy radiowiec nawija jałowe trzy po trzy o pogodzie, korkach ulicznych i przetwarza poranną prasę. Są i tacy, którzy skupiają wokół siebie bardziej dociekliwy elektorat, który zechciałby wiedzieć, skąd wzięła się tak dobra partia organów, jak ta w "The Other Side Of Me".
Lecz, jeśli już zaprowadziłem Państwa do końcowego cypla tej płyty, to jeszcze koniecznie wbite pomiędzy obie te kompozycje "Said & Done". O tak, ten numer, jak i cały wraz z nim trzyutworowy zbitek, szczególnie na "Lipservice" ujmujące. Przy czym, w pierwszej części dzieła znajdziemy równie rewelacyjne "Lift 'U' Up". Witalny, stadionowy numer, z nieskomplikowanym śpiewaniem w refrenie 'łoooo ooo'. Niecałe trzy minuty, przywołujące ejtisowego ducha, co w dwa tysiące piątym wcale nie było oczywiste. Pucułowate, wysokokaloryczne. Pełnowartościowe, niczym mleko minimum 3,2%. Każde inne, mniejszooktanowe, to rozwodnione siki. W życiu nie liczą się półśrodki, dlatego trzeba być wyrazistym, zawsze we wszystkim na maksa. Liczy się nasza reputacja. Wyobraźcie sobie Lemmy'ego pijącego jakieś dwunasto- i półprocentowe winko. Potwarz dla r'n'rolla.
Płyta dostarcza czternaście ścieżek, z czego cztery/piąte stanowią żywe tempa, lecz finał należy do ballad - "Nothing Left At All" i "And Then Goodbye". Finałowa szczególnie ujmuje, ale to już sprawdźcie sami.
Styczeń miesiącem powrotów do dawno niesłuchanych płyt. Chwilo trwaj, tylko trochę cieplej.
Andy poleca wszystkim, choć jak zawsze gra tylko pod swoje podniebienie.

a.m.

"NAWIEDZONE STUDIO"

w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl
(obecność nieobowiązkowa)