piątek, 4 listopada 2022

head on

Po "Freeways", pora na kapkę wcześniejsze "Head On". Z inną okładką. Żadną szczególną, ale chyba bardziej skonsolidowaną pod zespół, niż jej dziwna wersja z brodatą buźką Randy'ego Bachmana.
To też super płyta, podobnie jak "Freeways". A nawet w rocku konkretniejsza od "Freeways", gdzie niekiedy muzycy stosowali ucieczki w funk lub soul. I co ważne, z lepszego rocznika - 1975. Można, by przyjąć, że jesteśmy pięć minut po "Four Wheel Drive" (1974), a więc po ostatniej wspaniale sprzedanej płycie BTO. Nic to jednak nie dało. Jeden rok w tamtej dekadzie to było ogromnie dużo. Wiele się działo, można było stracić sławę w jednej chwili, jeśli nie potrafiło się jej za wszelką cenę utrzymać. W Kanadzie jeszcze wysoko, 3 miejsce na listach sprzedaży, jednak w Stanach ledwie trzecia dziesiątka w zestawieniach Billboardu i podobne wykluczenie z satysfakcjonujących wyników w pozostałych częściach globu. Szkoda. Po raz kolejny powtórzę, przekleństwo niemocy w napisaniu nowego "You Ain't Seen Nothing Yet" tutaj też odbijało się czkawką.
W powstałych dziewięć kompozycji przemiennie zaangażowani wszyscy, jednak najmocniej przebijają się nazwiska Randy'ego Bachmana oraz Freda Turnera - oczywiście zawsze podpisującego się jako C. F. Turner.
To wciąż smakowite gitarowe granie, rzecz jasna czerpiące z bluesa i boogie, i zawsze doprawione na hard, z ciekawymi i zazwyczaj od pierwszego kontaktu chwytliwymi melodiami. Dla mnie kapitalne. Zawsze żałuję, że w tej części świata jesteśmy tacy konserwatywnie europejscy, a przemycanie amerykańskich wartości i moich do tego fascynacji idzie mi w niszowej Aferze jak po grudzie. A przecież, oprócz Led Zeppelin, Free i Cream, nie mieliśmy na Starym Lądzie zbyt wielu potentatów w hipisowskim szarpaniu strun, jak spadkobiercy Roberta Johnsona, z innowacyjnym Hendrixem na czele.
Na "Head On" Bachmani zaprosili Little Richarda. Jego pianistyczne popisy usłyszymy na stronie B, w zadziornym "Take It Like A Man" (niesamowity finisz!) oraz w rozkręconym na tradycyjne tempo r'n'rollu "Stay Alive". Pomiędzy nimi, trącący pod radiowe wymogi, ale i niebezpiecznie dociskający gaz u niejednego kierowcy Freightlinera "Away From Home" oraz uspokajający bossa'nova'rock w "Lookin' Out For #1". Ta swego rodzaju różnorodność stała atrakcją na tej, było nie było, raczej rozpędzonej płycie.
Na stronie A pięć numerów. No i spróbujcie wyrzucić choć jeden. Ja piekielnie lubię "Wild Spirit" oraz najszczególniej "Average Man". Ponownie obłędne gitary. Śpiewające. Ale nie przeoczcie też kolejnego w zestawie, usadowionego na "A" pod "czwórką", jakże piekielnego w refrenie, a ku odmianie w zwrotce niosącego się jakby aurą beztroski "Woncha Take Me For A While". Kolejne BTO'moments dla tych, którzy wiedzą, co w rocku najwspanialsze.
Powróciłem do BTO, więc cosik na niedzielę też znajdę. Jednak, nie z "Freeways" i "Head On", bo te posiadam jedynie na winylach. A właśnie, winyle, mają coś, czego żadna szuflada nie wciągnie i można się gapić przez cały przebieg płyty: labele. -- Spójrzcie, jaki wspaniały do omawianego "Head On". Jeden z moich ukochanych projektów graficznych nalepek wszech czasów. Za młodzieńca kupiłbym niemal każdą płytę, gdybym tylko dostrzegł doklejone w przeznaczonym dla nalepki miejscu ujęcie chicagowskich drapaczy chmur, ówczesnej siedziby amerykańskiego oddziału Mercury Records. Wspaniały projekt, wykonanie, dobór kolorów oraz zamierzona 'wyblakłość' + ogólna siła oddziaływania na me zmysły. Szkoda, że wytwórnia Mercury w późniejszych latach zrezygnowała z powielania tego obrazka, na rzecz umieszczania jedynie logo wytwórni na zazwyczaj granatowym tle. 

a.m.