piątek, 10 maja 2019

z nutką metafizyki...

Koncert Steve'a Hacketta udowodnił, że taka muzyka wciąż jest potrzebna. Miło zobaczyć zapełnioną po brzegi salę. Tym bardziej, że ostatnimi czasy głównie docierałem na niewyprzedane występy moich pupili. Gdyby na takim Hackett'cie były pustki, naprawdę zwątpiłbym w ludzi.
Nie był to show o podwyższonym ryzyku, skoro nie odebrano mi nakrętki od Ice Tea, natomiast rola ochroniarzy sprowadzała się jedynie do samego faktu bycia.
Wciąż mam przed oczyma kadr z końcowego "Los Endos". Jakaż to piękna chwila, gdy wszyscy dobijaliśmy pod scenę, a na twarzach muzyków rysował się błogostan. U mnie takowy występuje dopiero po dwóch głębszych.
Obejrzałem interesujący dokument o Wieloświecie. A konkretnie o teorii, że nasz wszechświat nie jest jedynym istniejącym - to dobre, ja już o tym wiem od dawna. Zasugerowano prawdopodobieństwo istnienia niezliczonych odpowiedników naszego wszechświata, a tym samym podobnych żyjących istot. Jest szansa, że gdzieś het het, pod identyczną facjatą występujemy w innym świecie, innych realiach, innym wymiarze. Zajmujemy się tam czymś innym, miewamy inne problemy, zainteresowania, inne rodziny, znajomych... Wyobraźmy sobie więc takiego Steve'a Hacketta jako dźwigowego na jakiejś budowie lub Masłowskiego przerzucającego z magazynu na sklepowe półki zgrzewki z sokiem pomidorowym. O ile pierwszy scenariusz wciąż wydaje się surrealistyczny, o tyle ten drugi...
Po całkiem licznych pochwałach otrzymanych za moje ostatnie niedzielne przynudzanie przyznaję, wcale mnie one nie ucieszyły. Przeciwnie, czuję pewne zażenowanie, że z rockowej audycji uczyniłem sweetly pierdu pierdu. Jak tu stoję, pojutrze obiecuję dużo solidnego rocka. Bez miałkich melodyjek i puszczania oka ku entuzjastom pioseneczek. Wszystkie rockowe dusze za chwilowe obniżenie lotów przepraszam. Owe tąpnięcie wynikało z mojego aktualnego stanu ducha. Każdy miewa gorsze dni. Czasem niepotrzebnie się rozklejam, później niestety wynikają z tego głupie konsekwencje.
Po bodaj miesiącu odwiedziłem "pestkowy" Media Markt. Zastałem zbijanie regałów oraz ogólny rozgardiasz. Owa reorganizacja wywiała też z półek wiele płyt. Podpytałem jednego z dwojga do pogadania gości z obsługi, co się dzieje? Tylko zmiana ustawień czy może skurcz stoiska? Jedno i drugie - usłyszałem. Bo znowu słupki w Centrali wykazały spadek sprzedaży nośników. Ograniczają więc dział z muzyką, na rzecz lodówek, pralek czy innych lokówek. Płyty od dawna schodzą na margines, a za chwilę w ogóle ich nie będzie. Modne winyle też znikną, choć w ich przypadku jeszcze powiewa modny trend, a w najbliższej przyszłości odpowiednio stopniowane dobre ceny. W Biedronkach szał minął, ponieważ 49,99 zł nie już żadną okazją. Ciekawe, kiedy opłacalność obu stron, czyli klienta oraz producentów, przetną swe drogi?
Jutro Warta w "ogródku" podejmie katowicką gieksę. Będzie to ostatni mecz w sezonie w Poznaniu, choć nieostatni w ogóle. Mamy pewne utrzymanie, jednak GKS muszą o nie powalczyć. "Zielonych" dopadły kontuzje, przez co jutro będziemy dostrzegalnie osłabieni, katowiczanie dla odmiany zdeterminowani. W zaistniałej sytuacji odpuszczam - rezultat da się przewidzieć. Nie dotrę na "live in stadium", choć z racji zaistniałych okoliczności, polecam wszystkim (sobie również) transmisję meczu na Polsacie Sport.






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"