środa, 15 maja 2019

WILLE AND THE BANDITS - wtorek 14 V 2019, klub "u Bazyla", Poznań, godz. 20.00

Co trzeba zrobić, by na ten zespół zaczęli przychodzić ludzie? Przynajmniej do klubów. W gardło ściskało, gdy przed oczyma biła pustka z widowni. Ledwie kilkanaście obsadzonych stoliczków - po trzy/cztery osoby przy każdym, plus kilkunastu ludzi podpierających ławeczki w nawach bocznych oraz góra dycha na stojaka. Całe szczęście, iż ta garstka zainteresowanych wiedziała w czym rzecz.
Muzyka fantastyczna, i co ważne, spełniająca wszelkie kryteria rasowego rocka. Wille Edwards i jego kompani robią na scenie niesłychany dym, przez cały czas pompując w siebie wysokooktanowe paliwo. Gdyby ten tercet wyskoczył z taką twórczością na legendarnym Woodstocku, dzisiaj jeździlibyśmy podziwiać ich jako weteranów do Doliny Charlotty - jak niebawem Johna Fogerty'ego. Niestety ci grający po amerykańsku Anglicy urodzili się sporo za późno. Nie pojmuję jednak, jak to możliwe, że nikt na ich talent nie postawił, nie wypromował, przecież oni powinni bujać wielotysięcznymi tłumami podczas każdego rozdawanego show.
Willy bez zacinki podaje na kilku rodzajach gitar, w tym na hawajskiej, ma głos będący wypadkową bagażu życiowych doświadczeń oraz zestawu papryczek Jalapeño, a także stertę fajnie pokręconych włosów. Towarzyszą mu dwaj osadzeni w równie odjazdowych czuprynach, jak też w muzycznych fascynacjach koledzy; jeden obsługuje kilka rodzajów basu - w tym sześciostrunowy; drugi zaś wali w bębny, bębenki oraz dosłownie żądli na tradycyjnym zestawie perkusyjnym. Ich muzyka jest smakowitą konsystencją powstałą dzięki Led Zepps, Dave'owi Matthewsowi, ZZ Top oraz wszelakim southern/mexico/latin/blues rockowcom, a to wszystko skonsolidujmy z pikanterią Quentina Tarantino.
Wille And The Bandits mają nienaganny warsztat, konstruują bogate melodycznie piosenki, w których skrywa się sporo fantazji. Chwilami poraża ich kompozytorska wyobraźnia, niekiedy zachwycająca różnymi pełnymi swobody asocjacjami. Ta muzyka jest cudownie dopieszczona, choć ma w sobie niekiedy więcej brudu niż uliczny bruk. Bywa też, że panowie grzeją z furią automatycznej pralki, do której wrzucono cegłę.
Przyjechali promować najnowszy album "Paths", z którego z impetem wyciągnęli na scenę "Make Love", "Victim Of The Night", "Four Million Days", "One Way", "Keep It On The Down-low" czy "Judgement Day". Oczywiście lwią część koncertu uatrakcyjniały starsze kawałki, w tym m.in. cover Fleetwood Mac "Black Magic Woman". Przed rokiem zaserwowali go także w klubie "Blue Note", ale tym razem wcale nie było gorzej.
Zapewne za rok lub dwa przyjadą ponownie. I niech już żaden zadeklarowany fan rocka nie spieprzy sprawy z zawaleniem oby nareszcie dobrej frekwencji.

P.S. Dzięki za miłe towarzystwo Korfantemu, Katarinho oraz Szymonowi Dopierale.





Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"