wtorek, 7 maja 2019

STEVE HACKETT - "Sala Ziemi", Poznań, poniedziałek 6 V 2019 - trasa "Genesis Revisited Tour 2019"

Cóż za koncert. W ogóle, cóż za rok! Tak, zdecydowanie rok spełniania marzeń. W ciągu kilku tygodni zawirowało, że od przeciągu jeszcze mi we łbie kolebie. Niedawno Dare, chwilę później Chris Norman, a przed chwilą Steve Hackett. Niech mnie ktoś uszczypnie.
Na wstępie podziękowania; dla Piotra Kosińskiego - za zorganizowanie tego koncertu i za dobre serce - nie tylko do samej muzyki. Ponadto, dla Panów Piotra "nie tylko maszyny są naszą pasją" oraz Korfantego - Wy już Najdrożsi dobrze wiecie, za co. Widziałem Wasze wymowne miny. Nie mogły być inne. Na takich koncertach nie bywa się co dnia. I nie tylko Was widziałem
oszołomionych, bo zdaje się wszyscy wychodziliśmy z Sali Ziemi nieźle poturbowani. Oj tak, jak się okazuje, rock'n'rolla można zagrać również na baśniowo, i właśnie Steve Hackett potrafił tego z lekkością dokonać. Zaraz zaraz, jak to niegdyś przepięknie miał zatytułowaną audycję słynny DJ Kosiak? - "Rock malowany fantazją". Lepiej tego typu muzyki określić nie sposób, resztę można już tylko udowodnić ze sceny, jak to wczoraj uczynił będący w muskularnej formie były gitarzysta Genesis.
Wiedziałem, że nie będzie "Sierra Quemada", lecz nutkę nadziei tliłem. A wyobrażacie sobie Kochani, co by było, gdyby Stefek po pierwszych ewentualnych jej taktach zarzucił ku publiczności: znacie zapewne ten numer także z coniedzielnego Nawiedzonego Studia. Chyba by mi serce pękło. Dobrze, że i to zdarzyć się nie mogło. Poszybowałem teraz wyobraźnią, prawda? Zejdźmy więc na ziemię.
Koncert dwuczęściowy, plus jeden bis. Zaczęło się niewiele po dwudziestej, a o dwudziestej trzeciej Korfanty podstawił mnie pod domowej bramy domofon. Lecz w międzyczasie wydarzyło się więcej, niż przez kilka lat u jakiegoś nudnego polityka, biurokraty czy innego majątkowego zarządcy. Wypełniona po brzegi Sala Ziemi pomieściła na swych krzesełkach tuziny tuzinów miłośników rocka malowanego fantazją, którzy z dużym apetytem przyszli na muzyczną wyżerkę. Wiedziałem, że będę zachwycony, pomimo iż chwilkę wcześniej nie ukrywałem rozgoryczenia, iż Hackett już na koncertowym posterze odsłonił wszystkie karty, jednocześnie zabijając niespodzianki. A ja szczególnie je lubię. Na szczęście
niespodzianki też były. Bo jak się okazuje, inteligentni i wrażliwi artyści potrafią co nieco "przearanżować", pozmieniać, jak też zaskoczyć, by nie podsuwać swym fanom klepu klepu z dostępnych płyt. Dlatego ogromnie przeżyłem zapodane w drugiej części koncertu (od dechy do dechy) "Selling England By The Pound" - wszystko po kolei, od "Dancing With The Moonlit Knight", aż po "Aisle Of Plenty" - ze szczególnym wzruszeniem przy "Firth Of Fifth" (oprócz Hackett'owskiej gitary, cóż za saksofon Roba Townsenda!) oraz "The Cinema Show". Nieco bezwiednych łez nie zawstydziło mnie także przy "Every Day" (sam początek występu), a na niewiele przed antraktem Hackett dosłownie wyrwał mi serce za przyczynkiem obłędnej wersji "Spectral Mornings". I tu podkreślę, iż czterdziestoletnie albumowe cacuszko "Spectral Mornings" również dostąpiliśmy niemal w całości (bo przecież i "The Virgin And The Gypsy", i "Tigermoth", a i "The Red Flower Of Tachai Everywhere" oraz "Clocks - The Angel Of Mons") - a to już prawdziwa mistyka. Doszły jeszcze smaczki, jak "Beasts In Our Time" - rzecz z ostatniej płyty - w minioną niedzielę nadaną na moim NawiedzoneStudio.fm. Oprócz tego, z nowego dzieła otrzymaliśmy jeszcze albumowy wstępniak "Fallen Walls And Pedestals" - o którym w audycji z niepojętych względów nie pomyślałem. Ponadto album "At The Edge Of Light" reprezentowało jeszcze "Under The Eye Of The Sun", choć szkoda, że Pan Stefek, gdzieś pomiędzy wierszami nie wycisnął z niego najpiękniejszego "Hungry Years".
Co jeszcze? A choćby zapodane pod koniec drugiej części show "Deja Vu" - zaśpiewane przez Nada Sylvana, któremu przyszło stawić czoła tej powszechnie lubianej kompozycji ze śpiewnika Hacketta, a jednocześnie zmierzyć się z jej dawną wersją, tą za wokalnych czasów Paula Carracka. I nie tylko, bo przecież Nad jednocześnie zaśpiewał wszystkie partie Petera Gabriela (plus należące do Phila Collinsa i Mike'a Rutherforda "More Fool Me") do "Selling England By The Pound" - wszystkim podoławszy. W kilku momentach przywołując nawet "tę" jedyną niepowtarzalną "gabrielowską" chrypkę. Było jeszcze "Dance On A Volcano" ze "Sztuczki z Ogonem", a i powołując się na ten klasyczny album Genesis, również owacyjnie przyjęte "Los Endos" - ale to już na samiuśkim końcu. I nie sposób opisać reakcji publiczności, która na bis zostawiła krzesła i wbiła się pod scenę, poruszając cały zespół. Nastąpiła tak niesamowita interakcja, że chyba całą Salą Ziemi zatrzęsło.
Czy są więc jakieś pytania? Nie widzę, nie słyszę, tym samym wczorajszy koncert uznaję za genialny!






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"