czwartek, 14 grudnia 2017

UFO - "The Salentino Cuts" - (2017) -









UFO
"The Salentino Cuts"
(CLEOPATRA RECORDS)

****




Gdy jako młodzieniec - za sprawą wydanego u nas w 1979 r. Tonpress'owskiego singla "Shoot Shoot" / "Doctor Doctor" - poznałem Brytyjczyków z UFO pomyślałem: czyżby wszystkie tytuły ich nagrań powielały jedną myśl w dwóch identycznych słowach?. Wkrótce na jednej z płytowych giełd zdobyłem ich genialną koncertówkę "Strangers In The Night", która w tej kwestii raz na zawsze zweryfikowała me naiwne przypuszczenia. Przy okazji w szybkim trybie również dostrzegłem wielkość ekipy, której wokalnie przewodził Phil Mogg, a na gitarze wycinał bezbłędny Michael Schenker. Ten drugi, właśnie ową trasą koncertową żegnał się z grupą na zawsze. Jednak późniejszy tok wydarzeń dowiódł, że na szczęście absencja potrwała tylko kilkanaście lat. Schenker powrócił w 1994 roku i nagrał (początkowo tylko z myślą o rynku japońskim) z dawnymi kolegami nad wyraz udaną płytę "Walk On Water" - w Europie jej premiera nastąpiła dopiero w 1995 r. Szkoda jednak, że na kolejnej, a wydanej sześć lat później "Covenant", było już słabiutko, a na kolejnej "Sharks" chyba jeszcze gorzej. W konsekwencji Schenker rozstał się po kilku raczej mizernych latach z szyldem UFO, na szczęście nie burząc zespołowej legendy. Obecnie muzyk realizuje się solo, bądź z własnym zespołem, koncertując i nagrywając dla dawnych fanów, gdzieś na uboczu wielkich scen.
Dla mnie UFO od zarania dziejów byli zespołem z tej samej półki, co Led Zeppelin, Nazareth, Deep Purple, Uriah Heep, bądź Black Sabbath. Zresztą, w tamtych czasach fani rocka wszystkie wywołane przeze mnie do tablicy nazwy wymieniali jednym tchem. Dopiero wraz z upływem kolejnych dekad znacznie osłabła pozycja takich Nazareth czy właśnie omawianych UFO. Przyznam, że i ja do tego dołożyłem cegiełkę, albowiem od dłuższego czasu nie drżą mi już ręce na wieść o ich najnowszych poczynaniach. Ukazujące się co kilka lat albumy kupuję raczej z szacunku i pewnego przyzwyczajenia, nie znajdując już na nich dawnej magii. Prawdą jest, iż nie oferują one repertuaru na miarę klasycznych dzieł, typu: "Phenomenon", "Force It", "Lights Out" czy "No Heavy Petting", że o "Strangers In The Night" nie wspomnę, albowiem ten wydaje się poza wszelką konkurencją. Rzecz to niedościgniona, a zarazem jeden z koncertowych albumów wszech czasów. Można, a nawet należy postawić go na półce tuż obok: Thin Lizzy "Live And Dangerous", Genesis "Seconds Out", Deep Purple "Made In Japan", Allman Brothers Band "At Fillmore East", Yes "Yessongs", Jethro Tull "Bursting Out" czy Supertramp "Paris".
Spójrzmy jednak na okładkę najnowszego "The Salentino Cuts". Zdobi ją jukebox, czyli szafa grająca, z której głównie korzystano w klubach i barach na przełomie lat 50/60-tych, a i jeszcze nierzadko w kolejnej dekadzie. Za przykładowe dziesięć centów można było wybrać ulubiony kawałek, który maszyna odtworzyła z siedmio-calowej płytki, i właśnie w dużej mierze na takim sprzęcie nasi bohaterowie kształtowali znaczną część muzycznej wrażliwości. Teraz postanowili wspomnieniami powrócić do tamtych chwil i spróbować za sprawą własnego talentu nagrać szczególnie lubiane kawałki. Z dwoma wyjątkami, wszak znalazły się tutaj również tematy nowsze, jak: "Honey Bee" - niedawno zmarłego Toma Petty'ego, bądź "River Of Deceit" - krótkotrwałej formacji Mad Season, której wokalistą był także nieżyjący już muzyk Alice In Chains, Layne Staley. Dobór pozostałych kompozycji ewidentnie jednak zdradza przywiązanie do muzyki przełomu 60/70's.
Na albumowy początek powędrowało porywające Yardbirds'owskie "Heartful Of Soul". Trzeba przyznać: kapitalna wersja, tak więc otwarcie królewskie. Później ani kapkę gorzej, albowiem interpretacja "Break On Through (To The Other Side)" - z rep. The Doors - równie okazała. Słychać, że panowie Mogg-Moore-Parker-Raymond-DeLuca świetnie się bawią. Organista Paul Raymond wcale nie odstaje tu od Raya Manzarka, a i pozostała ferajna spisuje się nienagannie. I jest ostrzej, niż w oryginale z 1967 roku.
Wyraźnie przypadła mi do gustu wersja piosenki Billa Withersa "Ain't No Sunshine" - znana także z osławionej rodzimej interpretacji Budki Suflera, jako "Sen o Dolinie". Mogg całość zaśpiewał z "drapieżną czułością" szlachetnego Otisa Reddinga, a jego koledzy w tło wpletli zbitek symfoniczno-bluesowy - prawdziwa bomba kaloryczna! Równie kąśliwie muzycy podeszli do "Honey Bee" - numeru Toma Petty'ego, pomimo iż przecież w oryginale piosenka też nie należy do pieszczotliwych.
Ogromne dzięki składam ekipie Phila Mogga za przełożenie na grunt hard'n'heavy fantastycznej folk-rockowej piosenki "Paper In Fire" - z repertuaru Johna Mellencampa. I w tym przypadku można mówić o ognistej przeróbce utworu, który w oryginale także swój ładunek ma. Być może na podstawie tej piosenki, dotychczasowi ignoranci talentu Johna Mellencampa nareszcie sięgną po inne jego nagrania.
Omawiana płyta zdecydowanie nosi czadowy charakter i nie ma tu miejsca na rzewne pieśni. Bo oto takie "Rock Candy" - z repertuaru grupy Montrose - klasowego wirtuoza Ronniego Montrose'a, albo równie mocne, a oparte na bluesie, hard rockowe granie w "Mississippi Queen" - z kompozytorskich objęć Woodstock'owej legendy Mountain - muszą rockowym uszom dostarczyć sporo frajdy. W obu tych fragmentach UFO sowicie dołożyli do przysłowiowego pieca. Tym samym nie chcąc pozostać dłużnymi wobec swych inspiratorów. W podobnym tonie można (i należy!) rozsiewać peany względem wszystkich pozostałych przeróbek, do których Brytyjczycy rzetelnie się przyłożyli. To muzyka, której należy z szacunkiem posłuchać głośno i jeszcze głośniej, i niech nikt nie ośmieli się jej przyciszać. Takie: "Too Rolling Stoned" (Robina Trowera), "Just Got Paid" (ZZ Top), "The Pusher" (grupy Steppenwolf) oraz finalizującego "It's My Life" - niemałego niegdyś przeboju The Animals - wypada posłuchać z decybelowym szacunkiem.
UFO po raz pierwszy w swej długiej historii pozwolili sobie na nagranie coverowego albumu. Pomysł znakomity, wykonanie jeszcze lepsze, i tylko pytanie: dlaczego tak długo z tym zwlekali?







Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"