niedziela, 17 grudnia 2017

Bobry

Lubicie Bruce'a Springsteena? Chcielibyście więcej podobnego grania? Proszę bardzo. Jeśli jeszcze nie dotarliście do Bobrów, to "Nawiedzone Studio" Wam w tym Drodzy Państwo dopomoże.
Jest taka grupa, która świętuje cztery- i pół dekady, a zwie się John Cafferty And The Beaver Brown Band. Choć w zasadzie trudno mówić o jej aktywności, skoro od lat niczego nie nagrywa. Jednak trzy pozostawione po sobie albumy powinny znaleźć się w płytotece każdego Springsteen'owca, jak i w ogóle entuzjasty pełnego wigoru amerykańskiego rocka.
John Cafferty And The Beaver Brown Band pochodzą z Rhode Island - położonego na północnym-wschodzie Stanów - i proszę dać wiarę, że w dekadzie 80's narobili za Wielką Wodą sporego zamieszania. A prawdziwa ich przygoda z showbusinessem rozpoczęła się w 1983 roku, kiedy to po blisko dekadzie występowania w podrzędnych klubach, grupa otrzymała propozycję od ich fana, a zarazem producenta Kenny'ego Vance'a (współautora m.in. sukcesów Dona McLeana - tego od przebojów: "American Pie" czy "Vincent"), na zasilenie swą muzyką filmu "Eddie i krążowniki". Nie tylko samą muzyką, albowiem ekipa Cafferty'ego także wystąpiła tam w roli mitycznego zespołu lat 60-tych: Eddie & The Cruisers. Niestety u nas film nie do zdobycia. Żałuję, ale również ominął on mnie samego. Maybe someday.... W każdym razie film odniósł spory sukces, a na jego podstawie sporządzona płyta John Cafferty & The Beaver Brown Band, jako OST "Eddie & The Cruisers", sprzedała się w USA w ilości przekraczającej 3 miliony egzemplarzy. Ten sukces jednak pozostał jedynie w obrębie Nowego Kontynentu, a przecież po takim strzale potrzebny wydawał się międzynarodowy cios. Ten przyszedł dwa lata później - za sprawą kapitalnej płyty "Tough All Over". Było to nic innego, jak kompozytorska kopia poczynań Bossa z okresu albumów "The River", bądź "Born In The U.S.A.". "Ten" głos, "ta" gitara, "ten" saksofon, "te" instrumenty klawiszowe..., wszystko to niemal do złudzenia imitowało poczynania jednej z najsłynniejszych, a chwilę wcześniej wspomnianych rockowych orkiestr Ameryki. Do tego jeszcze tematyka utworów: patriotyzm, wnikanie w skórę losów przeciętnego szarego obywatela, kwestie młodzieńczych damsko-męskich westchnień..., czyniły z ekipy Cafferty'ego jak najbardziej pożądany punkt na muzycznej mapie Stanów Zjednoczonych.
Album "Tough All Over" zaoferował wiele hitów. Najważniejszym wydawał się "Voice Of America's Sons" - główny piosenkowy temat do filmu "Cobra". Sam film odniósł spektakularny sukces, a to zapewne z uwagi na wielbionego wówczas Sylvestra Stallone'a, choć inna sprawa, że film naprawdę kapitalny! Drugą z niego wylansowaną piosenką była "Hearts On Fire", która podbiła serca sympatyków innego kinowego hitu - z udziałem boskiego Sylvestra - "Rocky IV". Oczywiście album "Tough All Over" nie kończył się na tych dwóch kawałkach, zawierał wszak jeszcze siedem innych, równie porywających piosenek - w tym uroczą i wieńczącą całość balladę "Tex-Mex (Crystal Blue)". Co prawda z niej klasyka nie uczyniono, ale już z takich: "Small Town Girl" - ooo, to kolejna słodycz - pieśń z pięknym sax'em, bądź z "C-i-t-y", jak najbardziej. Oba notabene singlowe. U nas całe dzieło pozostaje niemal anonimowe, a szkoda, albowiem to jedna z najfajniejszych heartland-rockowych płyt - i to nie tylko tamtych czasów.
Później Bobry zrobiły sobie długawą przerwę, aż do roku 1988, w którym to roku wydali trzecią, ostatnią i najmniej popularną płytę "Roadhouse". Na frontalnej okładce muzycy nadal wyglądali świetnie, muzycznie przecież także, lecz kosmetyczna zmiana a'la Springsteen'owego stylu, na dobre im nie wyszła. Płyta komercyjnie przepadła, pomimo iż jej wartość kilku ludzi na tym świecie dostrzegło - w tym ja. Rzecz jasna, nadal była to wciąż ta sama muzyka, jednak w niektórych miejscach miała jeszcze większego pazura, co troszkę kłóciło się z aktualnym wówczas wizerunkiem ich idola Springsteena, który na moment zrzucił podarty t-shirt oraz dżinsy, a przyodział wyprasowane na kant spodnie, plus koszulę z jakimś frędzlem - a'la mniej sztywniacki krawat. Boss nagrał piękną, choć pozbawioną rocka płytę "Tunnel Of Love", a przecież Bobry nadal pragnęli jak najbardziej grać drapieżnego organo-sax-gitarowego rocka. I wystarczy zanurzyć uszy już tylko w samym wstępie płyty "Roadhouse", przy kawałkach: "Bound For Glory", "Victory Dance"..., by na twarzy pojawił się błogi uśmiech. Kapitalna muzyka, i gdyby ode mnie zależał jej los, wybudowałbym grupie pomnik, do tego przymuszając wszystkich do zakupu kompletu ich płyt. Świat jednak okrutnym jest, nigdy nie trzyma pionu w stabilizacji uczuć.
Jakąś nutkę z Bobrów dzisiaj zarzucę, bądźcie Mili Państwo czujni pomiędzy 22.00 a 2.00.






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"