wtorek, 6 lutego 2024

pick-up full of pink carnations

Kapitalną płytę nagrali The Vaccines. Już szóstą. Szybko, zważywszy, że nagrywają od dwa tysiące jedenastego. Tempo godne artystów, na których dojrzewałem. Ale muzyka "Szczepionek" nosi się siłą młodości. Nie ma więc sensu niczego przeciągać. Wiosenną energię ma się w życiu tylko raz.
Tytuł "Pick-Up Full Of Pink Carnations" utożsamia się z frazą piosenki Dona McLeana "American Pie": "... I was a lonely teenage broncin' buck with a pink carnation and a pickup truck, but I knew I was out of luck. The day the music died. ...". Niedawno Dona McLeana słuchaliśmy w Nawiedzonym.
"American Pie"
- pomimo lat, to wciąż wspaniały długas, upamiętniający Buddy'ego Hollego, stąd "dzień, w którym umarła muzyka". Tak swoją drogą, ze trzy dni temu Słuchacz Jadis przypomniał o 65-rocznicy jego śmierci. Dobrze, że jesteś Jadisie czujny, dziękuję.
Słucham Vaccines od początku. Pamiętam olśnienie debiutu "What Did You Expect From The Vaccines?", którym miałem ochotę zarazić całe otoczenie, jednak, jak zawsze skończyło się na głębokim chrapaniu już przed dwudziestą trzecią. Na szczęście Anglicy połapali się, w czym rzecz, i płyta utorowała grupie szlak pod sukcesy. U nas z Vaccinsami kiepsko. Moje Syncio organizował im ostatnio w Warszawie koncert - 550 ludzi, finansowa wtopa, więc nie będzie kolejnego razu. A proszę, na Wyspach ich nowa płyta wbiła na 3 pozycję zestawień sprzedaży. Ja też słucham z wypiekami. Rok zaczął się wspaniale. Muzycznie, albowiem w domu mamy z Mundi od czwartku chorą Zuleczkę i cierpimy wraz z nią. Ale kogo to obchodzi, wiem. Wszystkich obchodzą tylko ich trudne sprawy, bywają tak zagonieni, że na co im moje troski. Wolą tylko gadać o sobie, jak gdyby ten świat dotyczył tylko ich.
Wracamy do nowych The Vaccines. No więc, fantastyczna płyta. Potwierdza udany start dwa tysiące dwudziestego czwartego. Dopiero zachęcałem do numeru "As I Am" z nowej płyty Jima Peterika, a już kolejne bum bum z całym dziełem Waksinsów.
Posłuchajcie pierwszego od brzegu "Sometimes, I Swear" - brzmi jak milion dolarów. Nikt piosence nie wyszarpnie towarzystwa w top 10, pytanie jedynie, jak się lista tegorocznych kilerów poukłada. Ale nic to, następne w zestawie - "Heartbreak Kid" - i znowu pięć gwiazdek z wykrzyknikiem. Jeszcze trochę, a serce polegnie. Zbyt stary jestem na tyle luksusu. Przepych może zabić. Równie wysoko przeze mnie oszacowanych piosenek jest tu bez liku, choć album liczy ich sobie dziesięć. Jeśli kogoś, kto kocha wyspiarskiego, z duszą Beatlesa indie rocka, nie ruszą jeszcze "Discount De Kooning (Last One Standing)" oraz "Sunkissed", musi się wziąć za siebie. Najlepsi - jak dotąd - Vaccines i proszę z tym nie dyskutujmy.
Lider grupy, wokalista i gitarzysta Justin Young, który w pełnej krasie zwie się nieco MoodyBlues'owo: Justin James Hayward Young, ewidentnie na całej płycie utożsamia się z uczuciami Dona McLeana, tymi z "American Pie", lecz robi to w dużo żywszym tempie i pod kalifornijskim Słońcem, gdzie płytę sprokurowano. Utrata marzeń w prostych, trzyminutowych piosenkach, z cudną rytmiką i takimi melodiami, że skopało mi dupsko. Cały album brzmi jak kompilacja singli. Przebój goni przebój.
Miało pójść w eter minionej niedzieli, ale coś nastrój audycji i ma pogoda ducha nie podążały tempem tej energetycznej muzyki. Dużo za sitkiem myślałem o Zuleczce i jakoś nie byłem w sosie pod to konkretne granie. Czekam na lepsze dni...

a.m.

P.S. James Young, swą pełną godnością "Justin James Hayward Young", nie tyle kojarzy się za sprawą wycinka "Justin Hayward" z The Moody Blues, co i, jako "James Young", z grupą Styx. Dobre rodowe wzorce.

"NAWIEDZONE STUDIO"

w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl
(obecność nieobowiązkowa)