środa, 6 listopada 2019

YOGI LANG - "A Way Out Of Here" - (2019) - / - RPWL - "Live From Outer Space" - (2019) -







YOGI LANG
"A Way Out Of Here"
(GENTLE ART OF MUSIC)

****



RPWL
"Live From Outer Space"
(GENTLE ART OF MUSIC)

****










Tytuł "A Way Out Of Here", to swego rodzaju motto, które zrodziło się z przekonania Yogiego, że każdy problem zawsze można rozwiązać. Bowiem tam, gdzie jest wejście, musi być też wyjście.
Po dziewięciu latach od autorskiego "No Decoder", Yogi właśnie dostarcza dziewięć nowych, barwnych kompozycji, mocno osadzonych w szeroko pojętym rocku progresywnym - z naciskiem na faworyzowanych Pink Floyd. Nawet, jeśli muzyk czyni nieco, by uniknąć aż nadto czytelnych nawiązań. A nie jest łatwo, gdy tak mu właśnie w duszy gra.
Już 9,5-minutowy wstępniak "Move On" wiele we wspomnianym nastroju oferuje. Nieco Gilmour'owskie śpiewanie, do tego odpowiednie a'la PinkFloyd'owskie żeńskie chórki - przypominające te z okresu trasy promującej "A Momentary Lapse Of Reason" - do tego jeszcze mocne akcenty basu, retro syntezatory, plus nieco odpowiednich efektów. Całość dźwiga lubianą dramaturgię, którą z reguły PinkFloyd'owscy entuzjaści RPWL przełkną bez popitki. Tym bardziej, że następujące po nim, o połowę krótsze, jednocześnie tytułowe "A Way Out Of Here", pomimo lekko funkowego zabarwienia, dostarcza muzykę dokładnie z tej samej parafii. I proszę dać wiarę, iż w dalszej części omawianej płyty spotka nas równie wiele dobrego. Nawet, jeśli na swój sposób spodziewanego i bez jakichkolwiek fikuśnych niespodzianek. Choć może za nie należy uznać dwie emocjonalne solówki RPWL'owskiego kolegi, Kallego Wallnera, które gitarzysta uczepił w "Don't Confuse Life With A Thought", a także w finałowym "I'll Be There For You". Ale uwaga, w tej materii wcale nie jego postać wiedzie prym. Proszę posłuchać,
jak w końcówce "Shine On Me" prog-swinguje Torsten Weber. A jeśli przez jakiś przypadek jego wyczyn nie przyćmi nam także efektownie wplecionych tu kobiecych wokaliz, to już ostatnia minuta nagrania nie powinna nikomu zagwarantować spokoju. Oto kolejny motyw jakże czytelnie czerpiący ze wspomnianej już "A Momentary Lapse Of Reason". A przecież równie chwacko muzyk pociąga za struny w schyłkowej części "The Sound Of The Ocean", a i jeszcze intensywniej w instrumentalnym "Early Morning Light". Thorsten Weber posługuje się gitarą z podobną swobodą, co zwinny murarz kielnią. Niekiedy jego gra przyćmiewa nawet samego Yogiego, pomimo iż głosu centralnej tutaj postaci słucha się równie miło, co buszujących w naszych włosach kobiecych dłoni w jakimś przytulnym zakładzie fryzjerskim. Yogi jednak jako szef całego tego przedsięwzięcia umiejętnie po dobranej załodze rozkłada obowiązki, przez co nie wypada z przywódczego ostrza. Liderzy nie lubią bywać w cieniu, pomimo iż Yogi nie jest facetem, który rywalizuje, który z kimś się ściga. To raczej bardzo empatyczna postać, która odnajduje się w tworzonej sztuce, a w której DNA natura wstrzyknęła mnóstwo pozytywu i miłości. Dowodem, choćby zawartość kawałków "Freedom Of The Day" czy "Love Is All Around". Acz po prawdzie, wszystko na tej płycie wydaje się usłane dobrymi emocjami i z odpowiednio pod nie skrojonym układem dźwiękowym.

Wraz z "A Way Out Of Here" niemal równocześnie do sprzedaży trafia dwupłytowy koncert RPWL. Rzecz dokumentująca holenderski występ z dwukondygnacyjnego Cultuurpodium De Boerderij w 120-tysięcznym Zoetermeer - z 7 kwietnia tego roku. W tym samym czasie grupa występowała również u nas, choć na jej wiosenny show do Suchego Lasu - z przyczyn wyjazdu na inny - tym razem nie dotarłem.
Na "Live From Outer Space" nie zaskoczy nas nic, bo i też nie było tutaj takiego zamiaru. No chyba, że za zaskoczenie weźmiemy wykonanie w zasadzie całego najnowszego "Tales From Outer Space" - co zresztą sugeruje już sam albumowy tytuł. Tak więc, na całym CD nr 1 rozciąga się materiał z "Tales From Outer Space" - tak przy okazji, jednej z najlepszych płyt w historii RPWL, o ile nie najlepszej w ogóle. Takie przekonanie snuję od minionej wiosny, kiedy posłuchałem jej po raz pierwszy. Już tylko dla "Give Birth To The Sun" gotów jestem zakuć się w dyby uwielbienia. A to, jak w tym 10-minutowym fragmencie Kalle niekiedy czule pastwi się nad swą gitarą, wydaje się warte odnotowania nawet w kronikach im przynależnej Bawarii. Jego niekończąca się gitarowa poezja cudownie wchodzi w symbiozę ze smakowicie rozchodzącymi się dźwiękami instrumentów klawiszowych, którymi umiejętnie włada Markus Jehle. Cóż za jegomość, a jak rzadko go doceniamy. Proszę, ile potrafi, a z reguły wszelkie laury nie zawsze sprawiedliwie adresujemy tylko ku Yogiemu lub Kallemu. Zasługi wszystkich tych dżentelmenów warte grzechu. Po secie związanym z "Tales From Outer Space" sądzę, z równą ochotą damy się wciągnąć w układankę splecioną, hmmm..., powiedzmy największych przebojów. A jest ich sześć, i na pewno w
kategorii RPWL wielkimi są, choć dla mamuciego świata ich wartość to jak ziarno grochu w całym warzywniaku. Jest tu prawdziwy erpewuelowy potentat "Hole In The Sky" - z kapitalnego debiutu "God Has Failed", ponadto chwytliwe, jednocześnie przeurocze i bardzo u nas lubiane "Roses" - choć bez przynależnego piosence Raya Wilsona, są również rozbudowane i pełne napięcia "Sleep" oraz przebojowo się niosące "Unchain The Earth", jest także ponownie nasiąknięte atmosferą późnych Pink Floyd "Masters Of War", ale dla przeciwwagi pojawia się też "Trying To Kiss The Sun", z którym jakoś od jego poczęcia nie jest mi po drodze.
Kawał dobrej, by nie rzec: przedobrej muzyki. A jak wiemy, muzyka to pokarm dla duszy. Niezwykle cenny dar, szczególnie w tak zgniłym moralnie świecie.







Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"