wtorek, 12 listopada 2019

NATALIA PRZYBYSZ - klub "Tama", poniedziałek 11 XI 2019 r., godz. 21.00

Z niemałą paczką wbiliśmy wczoraj na Natalię Przybysz do Tamy. Ta bardzo indywidualistyczna dziewczyna ma spore wzięcie, czego przykładem wyprzedany koncert. Natalka nie tylko jest utalentowaną wokalistką, ale też osobą o radykalnych poglądach. Nie każdemu jej towarzystwo przypadnie do gustu, bowiem Artystka zdecydowanie unika jedzenia mięsa (i zdaje się jej akompaniujący akuszerzy mają podobnie - chyba, że z puszek dojadają pokątnie), jest bio/ekologiczna i przyjazna środowisku - zarówno w kwestii odzienia, jak podręcznego piórnika czy nawet osobistej szczoteczki do zębów. Podobnież wydaje się odjazdowa, a ja lubię takich ludzi nawet, jeśli ci na co dzień nie tworzą sztuki z obszaru moich najskrytszych marzeń i fascynacji. A tak przy okazji, zastanawia mnie, co zatem sądzi połówka familijnego duetu przyćmionych już dziś Sistars, w temacie wczorajszego ustrzelenia myśliwego przez jego kolegę po fachu? Urządziło sobie bractwo komercyjne pykanie do dzików, no i poszło po swoich. Oberwało się pewnemu mocarzowi z zabaweczką nafaszerowaną dla sportu prawdziwymi nabojami, któremu rykoszetem walnęło w środek na nim zawieszonej tarczy. Koniec zabawy, mieczem wojujesz... Trzymam kciuki, niech się sami wytłuką. My tymczasem powróćmy do muzyki. "Jak malować ogień" - taki tytuł nosi ostatni album
Warszawianki, i od niego w Tamie wszystko się rozpoczęło. Choć na płycie piosenka po prostu zwie się "Ogień". Miło rozkołysało, a jednak szybko z Tomkiem Ziółkowskim zmieniliśmy lokalizację, albowiem dzisiejsza dzieciarnia nie zawsze przychodzi posłuchać muzyki. Dla wielu z nich taki event stanowi za pretekst do zwyczajnego spotkania. Co w warunkach wzmożonych decybeli skutkuje wydzieraniem ich jap ponad moc dźwięku dobiegającego ze sceny. Tak więc, spod tyłów Tamy, gdzie ledwie dwa metry za naszymi plecami bar, wbiliśmy w środkowe wejście/wyjście, które mniej więcej w połowie sali. Co prawda, tam też nieidealnie, bo lud wierci się wte i wewte, jakby ich w tyłkach gryzły owsiki. Na szczęście większość jednak wie, w czym rzecz, zatem nie pora jeszcze umierać. Po co niektórzy chodzą na koncerty, skoro kompletnie to ich nie kręci? Widać, trzeba by restytuować znaczną część tego towarzystwa. 
Nie znam twórczości Natalki, dopiero się wgryzam. Nie będzie więc po tytułach. No, może z jednym wyjątkiem, a nawet dwoma. Pierwszym, "Krakowski Spleen". Artystka całkiem ciekawie scoverowała Maanam, więc poszło po oklaskach. Drugim, rozkołysana dynamiczna piosenka "Ciepły Wiatr". Wychwycimy ją na ostatniej płycie, o czym mam zamiar przekonać się już niebawem. Podobno moje Pachole skrywa dla mnie jeden CD-egzemplarz.
Natalia Przybysz jest bardzo pozytywnie specyficzna. Nie tylko w kwestiach światopoglądowych, ale i jej głos też przecież nie należy do powszechnych. Na pół brudny, przyozdobiony jakąś naturalną chrypką, niewtapiający się w tłum. Szkoda jedynie, że w jej zespole (dwoje gitarzystów, basista i bębniarz) panuje posłuszeństwo. Czyli, ona szef, reszta akompaniament. Być może brakuje w składzie wirtuozerskich indywidualności, a być może taką właśnie drogę obrano. Odnoszę jednak wrażenie, że silna osobowość liderki wszystko trzyma w garści, przez co nie ma zgody na jakąkolwiek samowolkę. Trochę żałuję, że niektóre kawałki cierpią na brak większych aranżacyjnych środków. I na nic jeden wiolonczelowy wtręt bohaterki wieczoru, skoro przynajmniej jedna/trzecia repertuaru zmaga się z niedostatkiem przynajmniej delikatnie wtopionych podkładów klawiszowych. Rozumiem, ma być pop/rockowo (bez dawnych hip hop/R&B fascynacji - i dobrze !!!), niekiedy soul/blues/rockowo, a w niemałym stopniu po prostu rockowo. I tutaj pełną zgodę oddaję Tomkowi, który szybko zareagował na mój zarzut - "Andrew, dopóki na jej koncerty przychodzi tylu ludzi, wszystko jest dobrze. Jeśli przestaną, przyjdzie się zastanowić". Racja, trzymaj więc Masłowski nochala z daleka od poprawnie plecionej sztuki.
Przypadł mi do gustu bis - aż cztery utwory. Ale to wcale nie tak wiele, szczególnie biorąc pod uwagę, iż cały koncert potrwał nawet nie półtorej godziny. Na dokładkę poszły więc dwa kawałki podszyte bluesem, co zdaje się być także jedną z fascynacji Natalki. Tym bardziej, że przecież był taki czas, kiedy nawet za sprawą jednego z jej albumów, oficjalnie pokłoniła się Janis Joplin.
Ostatnim akcentem koncertu, uduchowione "Sto lat". Przesłaniem miłość i tęsknota. Bo jeśli kogoś kochamy, tęsknimy, poczekamy nawet ze sto lat. Czas nie odgrywa roli, choć każda minuta wydaje się wiecznością.
Pod ewentualnym moim produkcyjnym okiem Natalia byłaby jeszcze atrakcyjniejsza, ale może poczekajmy - wkrótce posłucham jej najnowszej płyty. Kto wie, być może na jej obszarze nie brakuje niczego. 
Natalia to wrażliwa dziewczyna, o dużym potencjale i umiejętnościach, o czym można się było wczoraj przekonać. Po dawnych Sistars nie ma już śladu - gdyby czasem ktoś pomyślał, że przez tych kilkanaście lat nic się nie zmieniło. Wokalistka wydaje się wbita w portret kogoś, kto wie, czego chce i kto wszystkie postanowienia konsekwentnie realizuje. 
Całkiem serio miły wieczór w Tamie, pomimo kilku niedoskonałości. 

P.S. Na występujących o godz. 20.00 w roli supportu Youth Novels nie dotarliśmy






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"